Kiedy za pierwszym razem w 2003 roku zgłosiła się po niego Barcelona, od prezydenta „Smoków” Pinto da Costy usłyszał tylko: – Poczekaj jeszcze rok, w tym sezonie wygramy Ligę Mistrzów. No i… opłaciło się czekać. Deco wygrał rok później najważniejsze rozgrywki na Starym Kontynencie, a potem odszedł do wymarzonej Barcelony. Do drużyny z Ronaldinho, Eto’o, Xavim czy wchodzącym Messi pasował jak ulał.
Artysta. Kreator. Miał wszystko, co powinien mieć środkowy pomocnik. Strzał z dystansu? Cały repertuar – i technicznie, i siłowo, i z oszukaniem rywala zwodem na zamach. Drybling? Także cała gama. Efektownie i efektywnie. Wypieszczone piłki posyłał do przodu wręcz taśmowo. – Jak przychodziłem do Porto to dwa dni trenował, dwa odpoczywał. Miał problemy z mięśniami, dopiero co grał w jakimś przeciętniaku portugalskim. Ale potem zaczął się rozwijać. Chimeryczny na treningach i przeważnie niedbały, ale z tej niedbałości wychodziły genialne zagrania – mówił o Deco na naszych łamach Grzegorz Mielcarski.
Dziś Deco obchodzi swoje 39. urodziny. W piłkę już dawno nie gra, ale że to jeden z tych gości, na których przyjemniej się patrzy, niż się o nich opowiada – popatrzmy także i my. Sto lat, panie Deco.