Reklama

Jedyne, co dziś mogło się podobać w Niecieczy, to księżyc…

redakcja

Autor:redakcja

19 sierpnia 2016, 21:50 • 3 min czytania 0 komentarzy

Prosiliśmy. Apelowaliśmy ledwie kilka godzin wcześniej: „błagamy, nigdy więcej nie męczcie nas w taki sposób!”. I wszystko jak krew w piach. W Niecieczy zamiast Super Piątku dostaliśmy produkt meczopodobny i jeżeli ktoś opóźnił wyjście na imprezę tylko z powodu drugiego spotkania w dniu dzisiejszym, to szczerze współczujemy.

Jedyne, co dziś mogło się podobać w Niecieczy, to księżyc…

Piłki nożnej w polu kukurydzy było dziś bowiem tyle, co mięsa w parówkach. Co procentów w karmi. Doprawdy – śladowe ilości. Ciekawsze było momentami nawet wypatrywanie pomarańczowego księżyca nad trybunami stadionu w Niecieczy. Tak naprawdę po raz pierwszy przypomniało nam się, że oglądamy mecz piłki nożnej dopiero wtedy, gdy centrostrzał Majewskiego niemal wpadł za kołnierz Pilarza. Później, gdy Pawłowski próbował w typowy dla siebie sposób pociągnąć po długim słupku, raz jeszcze, gdy Majewski trafił po wrzutce Formelli w Pilarza i wreszcie gdy w Formella wpadł w pole karne Bruk-Betu jak dzik w żołędzie i trafił w słupek.

I gdy wydawało się, że taki piach trzeba będzie znosić do samego końca i że już nic lepszego nas nie spotka, w doliczonym czasie zaczęła się wreszcie mała wymiana ciosów. Zupełnie, jakby obydwa zespoły nagle przypomniały sobie, że za wygraną jest trzy razy więcej punktów niż za remis. Najpierw Arajuuri desperackim wślizgiem wybił na róg piłkę Gutkovskisowi, później Nieciecza w zamieszaniu oddała swój pierwszy celny strzał wybity z linii przez Majewskiego, zaraz potem niemal sam na sam wyszedł Pawłowski, by parę sekund później Pilarz ratował Bruk-Bet Termalice remis po strzale głową Bednarka. Rychło w czas…

Tak, dobrze przeczytaliście – Bruk-Bet Termalica aż do pięciu doliczonych minut drugiej połowy nie oddała ani jednego strzału w światło bramki. Najbliżej był Misak, gdy huknął z dystansu, ale i on nie poprawił bilansu wstydu i hańby. 0 strzałów celnych na bramkę Putnockiego w przeciągu 90 minut. 0 strzałów celnych przeciwko drużynie, która w pięciu poprzednich kolejkach dała sobie wsadzić dziewięć sztuk. Gdyby Słowak miał ochotę wyjść na fajkę – śmiało. Zadzwonić po pizzę? Żaden problem. Przescrollować Facebooka? Całego. I to dwa razy. Wystarczyłoby wrócić na końcówkę, choć i tam po strzale w kotle pod bramką wyratował go Majewski.

Osobne słowo należy się też dziś Maciejowi Makuszewskiemu. Gdy przychodził do Lecha, uchodził za spore wzmocnienie, swego rodzaju równowagę dla Szymona Pawłowskiego na drugim skrzydle. Gościa znacznie mniej chimerycznego od Gergo Lovrencsicsa, który i pociągnie do linii końcowej by wrzucić, i przedrybluje jednego czy dwóch, i strzeli groźnie z dystansu. Dziś? Co decyzja, to zła. Kibice Lecha z problemami kardiologicznymi powinni być wdzięczni Janowi Urbanowi za zdjęcie go już w przerwie, bo ci o słabszych nerwach mogliby tego nie wytrzymać. A że zastępujący go Formella zrobił znacznie więcej szumu – cóż, delikatnie rzecz ujmując raczej nie spodziewalibyśmy się kolejnego występu „Makiego” od początku w następnej kolejce.

Reklama

Uff, jak dobrze, że na dziś to już koniec.

wENFRpd

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...