W dzisiejszych czasach ucieczka z własnego kraju jest spowodowana głównie chęcią poprawienia własnego bytu, typową emigracją zarobkową. Na terytoriach gdzie trwają konflikty zbrojne ludzie uciekają po prostu, by przeżyć. Chęć opuszczenia swojego domu dotyka także niektórych sportowców, którzy mają świadomość, że jeśli chcą podnosić swoje umiejętności muszą wyjechać. Taki właśnie cel przyświeca bohaterom tego tekstu – kubańskim piłkarzom, którzy nie mogą rozwinąć skrzydeł we własnej ojczyźnie.
W najbardziej zaludnionym kraju na Karaibach piłka nożna od dziesięcioleci znajduje się na marginesie, więc nic dziwnego, że nie jest też najpopularniejszym sportem. Mając jednak na uwadze ostatnie zmiany – choćby przełom w stosunkach na linii Hawana-Waszyngton – kubański ekspert piłkarski Mario Lara, uważa że mogą one dotknąć także futbolu. Jak wiadomo, aby jakikolwiek sport zaczął rozkwitać, musi wzbudzić zainteresowanie wśród młodych ludzi i to właśnie piłka nożna staje się coraz bardziej popularna, zwłaszcza wśród młodzieży. Dlatego Lara czuje, że to odpowiedni moment, by futbol zastąpił baseball czy boks i stał się numerem jeden na Kubie.
– Tak jak Kuba zacznie się otwierać, tak wszystko się zmieni. Niemal każdego tygodnia słyszę wśród ludzi o zainteresowaniu grą i treningiem na Kubie. Dlatego myślę, że za pięć lub siedem lat zespoły będą dość silne. – mówi Lara.
– Piłka nożna miała prawdziwy potencjał na Kubie w latach od 1920 do 1940 roku, kiedy mieliśmy profesjonalne drużyny. Byliśmy pierwszym zespołem, który wygrał Central American Games w 1930 roku, gdzie pokonaliśmy Jamajkę, Honduras, a nawet Kostarykę. Później profesjonalizm przestał istnieć i zaczęli grać amatorzy. Po raz ostatni reprezentacja była silna w 1970 roku.
52 lat po tym, gdy po rewolucji kubańskiej Fidel Castro zakazał profesjonalnego uprawiania sportu, w 2013 roku sytuacja zaczęła się zmieniać i po ponad półwiecznym „zabijaniu” futbolu, władze zaczęły dostrzegać problem we własnych obostrzeniach. Powód jest prosty – trener reprezentacji Kuby nie mógł korzystać z graczy, którzy uciekli i zmuszony był do wystawiania zawodników grających w amatorskiej lidze, we własnym kraju. Taka jakość piłkarzy, oczywiście odbiła się na wynikach, efektem czego było 139. miejsce w rankingu FIFA. Jasnym stało się, że poprawy takiego stanu rzeczy nie będzie bez piłkarzy z lig zagranicznych. Tak więc, aby podnieść poziom pierwszej drużyny, trzy lata temu postanowiono zmienić przepisy, by pozwolić graczom podpisywać zawodowe kontrakty za granicą i tym samym reprezentować bez przeszkód swój kraj. Jak to najczęściej ma miejsce w przypadku takich zapisów, musiało znaleźć się jakieś „ale”… Otóż sportowiec, który chciał kontynuować karierę na obczyźnie, musiał podczas swojego pobytu zwrócić podatki od dochodów kubańskiemu rządowi. To przynajmniej częściowo tłumaczy, dlaczego żaden z zawodników długo nie skorzystał z takiej poprawki.
Podczas rozgrywanego w 2015 roku w Stanach Zjednoczonych turnieju Gold Cup, Kubańczycy z trzema punktami wyszli z grupy, ale w ćwierćfinale przegrali z gospodarzami aż 0:6.
Jednym z powodów dla którego wielu graczy chce opuścić kraj, jest brak konkurencyjności w ich ojczyźnie. Ligowy sezon jest krótki, rozgrywki nie są profesjonalne a kubańskie kluby nie rywalizują na kontynencie. Brak odpowiedniej rywalizacji sprawia, że najlepsi zawodnicy szybko dotykają sufitu i czują, że ich rozwój jest zahamowany. Mimo tego na poziomie młodzieżowym, reprezentacje prezentują się całkiem nieźle w starciu z innymi nacjami. W późniejszych latach wychodzi jednak na jaw ten brak doświadczenia.
– Na poziomie młodzieżowym, Kuba może bez problemu rywalizować z innymi reprezentacjami, ale gorzej wygląda to w przypadku pierwszej drużyny. Kubańscy gracze nie mają takiego doświadczenia, jak piłkarze z innych krajów. Większość z nich gra w profesjonalnych klubach i w konkurencyjnych ligach. My nie – mówi Maikel Chang, który gra na co dzień w USA.
W ubiegłym roku miał miejsce największy do tej pory exodus utalentowanych kubańskich zawodników. Około 10 graczy dezerterowało z dwóch oddzielnych zgrupowań swojej reprezentacji, które odbyły się w Stanach Zjednoczonych. Pierwszy z feralnych obozów miał miejsce tuż przed turniejem Gold Cup, drugi – przed regionalnymi kwalifikacjami do Igrzysk Olimpijskich. Widząc, jak innym kolegom udało się uciec, jeden z piłkarzy zbiegł uzyskując niedługo później wizę turystyczną w ambasadzie USA, rzekomo aby zobaczyć się z rodziną i przyjaciółmi. Takimi oto sposobami od 1999 roku – w czasie wyjazdów reprezentacji na północ kontynentu – do USA uciekło co najmniej 30 zawodników. Mając na uwadze problemy amerykańskich władz z meksykańskimi imigrantami, każdy zapewne pomyśli, że Stany Zjednoczone deportują ich z powrotem do kraju. Jak się okazuje sytuacja wygląda z goła odmiennie, a wszystko dzięki zapisowi w polityce imigracyjnej, wprowadzonemu przez prezydenta Billa Clintona. Tak zwany zapis „mokrej stopy, suchej stopy” mówi, że każdy Kubańczyk, który postawił swoją nogę na amerykańskiej ziemi, ma prawo do azylu.
Jednym ze wspomnianych uciekinierów jest Ariel Martinez, doświadczony napastnik (kiedyś nazywany „kubańskim Messim”), który dołączył do drużyny z USL – Charleston Battery. Tam spotkał trzech innych młodych Kubańczyków: bramkarza Odinsela Coopera, pomocnika Maikela Changa i napastnika Heviela Cordovesa, którzy uciekli w poprzednich latach.
Cordoves otrzymywał w swoim kraju miesięczne wynagrodzenie w kwocie ledwie 10-15 dolarów, ale jego główną motywacją była gra na wyższym poziomie. Mimo że miniony sezon zmarnował z powodu kontuzji, docenia szansę jaką otrzymał od losu i trenera.
– Mike Anhaeuser jest jednym z trenerów, którzy dali pierwsze szanse kubańskim graczom – mówi Cordoves, który nawet nie słyszał o tym klubie, gdy uciekł z kraju. – Teraz to staje się tradycją. To ważne, ponieważ to otworzyło dla nas wiele drzwi.
To tutaj znajduje się największa przystań i zarazem największa kolonia kubańskich graczy. Charleston Battery w swojej historii zakontraktowało aż pięciu piłkarzy z Kuby.
Ofensywny pomocnik Maikel Chang jest kolejnym utalentowanym piłkarzem, który ma podobną historię do opowiedzenia. 24-latek w swoim pierwszym sezonie z mozołem pracował na swoją pozycję w Charleston. Gdy trafił do tego klubu, miał ledwie 21 lat, był sam i tęsknił za swoim domem. Od tamtej chwili minęło jednak trochę czasu i aktualnie jest jednym z najważniejszych ofensywnych graczy Battery. Chang chce także pomóc finansowo swojej rodzinie, ale zarazem pragnie większego pola do sprawdzenia swoich umiejętności. Tymczasem trzeci z kubańskich filarów – bramkarz Odisnel Cooper, jest uważany za jednego z najlepszych bramkarzy USL i przyciąga zainteresowanie z większych klubów.
***
Na fali ocieplenia stosunków między Stanami Zjednoczonymi a Kubą, w czerwcu ubiegłego roku drużyna New York Comos wybrała się na wyspę, by rozegrać towarzyski mecz z reprezentacją tego kraju. Przyjazd zespołu z USA wzbudził ogromne emocje i już na dzień przed meczem fani czekali cierpliwie przed stadionem na zakup biletów.
– Kocham piłkę nożną, kocham piłkę nożną. Czekam w kolejce od dłuższego czasu, ale to trwa wieki – mówi Alejandro, mieszkaniec Hawany.
Wtóruje mu wielki fan futbolu Alfonso: – To miejsce jest niesamowite. Jestem bardzo podekscytowany – minęło już wiele lat od kiedy przybył tu profesjonalny zespół ze Stanów Zjednoczonych. Mamy nadzieje, że otwierają się drzwi dla drużyn z całego świata. Będę kibicował Kubie, ale Cosmos jest znacznie lepszy od nas.
Jednym z zawodników New York Comos był słynny Raul, który postanowił na zakończenie kariery pograć za Oceanem.
Gdy piłkarze New York Cosmos wybiegli na rozgrzewkę, tłum skandował: „Raul! Raul!” Okrzyki te nie były rzecz jasna na cześć prezydenta kraju Raula Castro, który nie brał udziału w tym meczu, a dla legendarnego napastnika gości – Raula. Legenda Realu Madryt cieszy się szacunkiem w dosłownie każdym zakątku na świecie, także na Kubie.
– To był zaszczyt grać przeciwko kubańskiej reprezentacji. Mają utalentowany zespół i czuliśmy, że to bardzo dobry mecz. Piłka nożna łączy ludzi i widzieliśmy to dzisiaj – stwierdził kurtuazyjnie po meczu słynny Hiszpan.
Gdy rozbrzmiał hymn USA, miejscowi kibice wiwatowali a samo spotkanie zakończyło się pewną wygraną drużyny z Nowego Jorku 4:1. Jak się później okazało, nie było to jednorazowe przedsięwzięcie, a zorganizowany sparing wydaje się być dopiero początkiem pozytywnych zmian jakie zachodzą miedzy oboma krajami, także na tle piłkarskim. Pod koniec czerwca federacje Kuby i USA poinformowały o zaplanowanym na 7 października towarzyskim meczu, który zostanie rozegrany w Hawanie. Będzie to pierwsza konfrontacja na kubańskiej ziemi od 2008 roku, gdy piłkarze z Karaibów ulegli Jankesom 0:1. Obecnej reprezentacji Kuby bardzo ciężko będzie pokonać Amerykanów, ale zapewne sama konfrontacja z takimi gwiazdami jak Clint Dempsey czy Michael Bradley, będzie dla nich wielkim przeżyciem.
***
W przeciwieństwie do Europy, na Kubie nie jest łatwo zyskać szacunek mając status piłkarza – widmo baseballu i boksu nie pomaga.
– Kubańscy gracze są nieco inni. Wszyscy mają umiejętności by grać, ale rzeczą do której muszą się przyzwyczaić jest trening. U nich nie ma profesjonalnej ligi. Zaangażowanie jest odpowiednie podczas gry dla drużyny narodowej, ale niekoniecznie w lidze, gdzie poziom jest amatorski i nie idą do przodu – podkreśla trener Charleston Battery, Mike Anhaeuser.
***
Urodzony na Kubie Mario Lara stał się de facto agentem kubańskich graczy. Na co dzień jest technikiem elektroradiologii, ale po pracy spędza sporo czasu na pozyskiwaniu najnowszych dezerterów gromadzących się wokół amerykańskich klubów. Agent zdradza, że często w trakcie rozmowy z klubami, w momencie gdy wyjawi, że zawodnik którego właśnie opisał jest Kubańczykiem, dialog dobiega końca. Sami zawodnicy czują wewnętrzną potrzebę, aby pomoc ubogim rodzinom po powrocie do domu, ale odczuwają tez pragnienie, aby dowiedzieć się, czy są w stanie przetrwać z tygodnia na tydzień, w dążeniu do lepszego standardu. W kraju, w którym nadal króluje komunizm i bieda, pełno jest opowieści o kubańskich baseballistach, którzy nie przebierając w środkach, uciekli na północ w poszukiwaniu sławy i fortuny. W przeciwieństwie do gwiazd baseballu, piłkarze są na Kubie biedakami i nawet jeśli dostaną się do Stanów Zjednoczonych, to ich domeną są mniejsze ligi.
W takich właśnie okolicznościach swoja piłkarską karierę rozpoczynał bez wątpienia najsłynniejszy kubański piłkarz Osvaldo Alonso – na co dzień grający w Seattle Sounders. Tak jak w przypadku wielu podobnych bohaterów, za jego sukcesem stoi nieszczęśliwa historia bardzo dobrze rokującego zawodnika, którego rozwój został utrudniony nie tylko przez politykę, ale również przez stereotypy.
Alonso od siedmiu lat jest podstawowym pomocnikiem Seattle Sounders. W 2012 roku otrzymał również obywatelstwo amerykańskie.
30-latek jest prawdopodobnie najlepszym kubańskim piłkarzem, który zbiegł w ostatnich czasach. Jak się okazało, najlepszą do tego okazją było zgrupowanie reprezentacji w 2007 roku, gdy Kuba przygotowywała się w Houston do Gold Cup. Miejsce ucieczki, dosyć nietypowe – lokalny supermarket, w którym razem z innymi graczami ruszył na zakupy. Gdy jego koledzy i trenerzy byli pochłonięci nabywaniem towarów, 21-letni wówczas Alonso mając 700 dolarów w kieszeni, oddalił się i skorzystał z nadarzającej się okazji.
– Byłem bardzo przestraszony. Bałem się, że mnie złapią. To była moja jedyna szansa na wolność, a kiedy postanowiłem to zrobić, nie miałem zamiaru zmieniać zdania.
W obcym kraju, bez telefonu, nie znając angielskiego, ale z furą szczęścia – dzięki pomocy przypadkowego Meksykanina – udał się w podróż autobusem do Miami.
– Cały czas myślałem o mojej rodzinie na Kubie i jak smutni będą – zwłaszcza moja matka. Nikt nie miał pojęcia, co planuję, nawet moi rodzice. Wiedziałem, że będą się martwić i podczas jazdy autobusem zdałem sobie sprawę, że minie dużo czasu, zanim będę mógł znowu zobaczyć moją rodzinę. Opuszczenie Kuby było bardzo trudne. Tam nie można grać jako profesjonalista, a moim celem było żyć z piłki nożnej, więc zdecydowałem się postawić na futbol. Musiałem poradzić sobie w nowym kraju i innej kulturze, ale musiałem myśleć o mojej przyszłości.
Mimo napotykanych trudności i nieudanych testów w klubach MLS, to Alonso ze wszystkich jego rodaków, ostatecznie osiągnął szczyt możliwości. Po próbie przebicia się do najlepszej amerykańskiej ligi, pomocnik musiał próbować swoich sił niżej i właśnie tam zaczęła kształtować się jego kariera. Tak jak w przypadku Coopera, Changa i Cordovesa, również dla Alonso pierwszym klubem na amerykańskiej ziemi było Charleston Battery. Razem z innym rodakiem – Lesterem More, przypadkowo zapoczątkowali w nim kolonię, a wręcz inkubator dla talentów piłkarskich rodem z Kuby.
***
Dla większości uciekinierów najpopularniejszym kierunkiem jest Miami i nie inaczej jest także w przypadku piłkarzy. Dlatego wyprawa Alonso na północ nie była czymś oczywistym, tak samo jak celowym działaniem Battery nie było pełnienie roli azylu. Liczyły się tylko i wyłącznie czysto piłkarskie umiejętności.
– Kubańscy gracze udają się do miejsc, w których kogoś mają. Początkowo chcieliśmy dwóch, ponieważ takich potrzebowaliśmy. Teraz mamy powódź takich zawodników. Mieliśmy ich siedmiu albo ośmiu. Nie możemy wszystkim dać kontraktów – potrzebujemy graczy na określone pozycje, gdzie mamy braki. Ale Charleston jest miejscem o którym wiedzą, ponieważ o nim się mówi – twierdzi Anhaeuser.
Tam gdzie inni widzieli przeciętnego kubańskiego piłkarza, tam Anhaeuser zobaczył, że nie ma do czynienia z przypadkowym zawodnikiem, a z młodym bardzo utalentowanym defensywnym pomocnikiem. Alonso mimo znalezienia się w całkiem obcym mu świecie, nie potrzebował czasu na aklimatyzację i z marszu stał się kluczową postacią Charleston. Już w pierwszym sezonie nie tylko był podstawowym zawodnikiem w swoim zespole, ale został uznany MVP całego sezonu, co nie uszło uwadze trenerom z Seattle. Kiedy w 2009 roku Sounders dołączyli do Major League Soccer z marszu podpisali z nim kontrakt. Od tamtej pory trzykrotnie znalazł się w drużynie gwiazd MLS, a w 2012 roku został nawet wybrany do jedenastki sezonu.
Najlepiej styl jego gry zna ekspert od Major League Soccer i komentator tych rozgrywek na antenie Eurosportu – Adam Kotleszka, który jest także największym ekspertem od amerykańskiej piłki w Polsce.
– To jeden z największych walczaków w MLS, a obok Diego Chary – najlepszy defensywny pomocnik w lidze. Kibice w Seattle nazywają go „honey badger”, czyli ratel miodożerny. A trzeba wiedzieć, że to niezwykle nieprzyjemne zwierzątko – drapieżne, które nie dość, że potrafi ukąsić, to gdy trzeba, opryskuje przeciwnika cuchnącą mazią, niczym skunks. W dodatku występuje bardzo rzadko – wszystkie te cechy doskonale opisują Alonso, bo ze świecą szukać takich defensywnych pomocników w starym stylu. Ale trzeba oddać kibicom Seattle, że są cholernie kreatywni, tworząc takie porównanie. Przed sezonem 2016 sporo mówiło się o jego wypożyczeniu z Seattle, bo coraz częściej nękają go kontuzje, ale na szczęście dla Sounders, został. I dobrze, bo nikt tak jak on – no może jeszcze wspomniany wcześniej Chara – nie potrafi faulować 10 razy i tylko raz z tego dostać żółtą kartkę.
W ubiegłym roku Alonso dopiero po raz pierwszy po ucieczce do Stanów Zjednoczonych zobaczył się ze swoim ojcem i zdradził także, co zamierza zrobić po zawieszeniu butów na kołku.
– Pod koniec 2015 roku w końcu zobaczył się z ojcem, którego nie widział od pamiętnego 2007. Stosunki międzynarodowe na linii USA – Kuba zaczęły się poprawiać i dzięki temu ojciec w końcu mógł dostać wizę do Ameryki i zobaczyć mecz syna. Pisały o tym największe gazety w USA. Jedno jest pewne – jego przyszłość jest w Stanach, bo jak sam przyznaje, nawet gdy zakończy karierę nie ma zamiaru wracać na Kubę – zdradza Adam Kotleszka, który prowadzi również podcast „MLS po polsku”.
***
Jak się okazuje, nie tylko Stany Zjednoczone są niczym ziemia obiecana dla kubańskich piłkarzy – co więcej, być może największy przełom w historii tamtejszego futbolu nastąpił nie w USA, nie na Kubie, tylko w Meksyku. To tutaj w zimie tego roku do Cruz Azul trafiła dwójka graczy o których zapewne byśmy nie usłyszeli, gdyby nie ich kubańskie pochodzenie i historia im towarzysząca. Trzecia liga meksykańska, bo na tym poziomie grały rezerwy tego klubu, nie jest oczywistym miejscem, aby rozpocząć jakąkolwiek rewolucję, ale kubańscy kibice mają nadzieję, że taka stała się faktem – właśnie w tym miejscu i w takich okolicznościach. Pozyskanie przez meksykanów Maikela Reyesa i jego rodaka Abela Martineza było w pewnym sensie jednymi z najbardziej znaczących styczniowych ruchów transferowych. Oboje nie tylko są pierwszymi Kubańczykami, którzy zostali w pełni profesjonalnymi zawodnikami, ale uczynili to również z poparciem władz komunistycznych. Dzień w którym reprezentant Kuby Maykel Reyes zadebiutował w barwach Cruz Azul Premier, przeszedł do historii a jej świadkami było… 300 kibiców zgromadzonych na stadionie w mieście Texcoco. 22-latek został pierwszym profesjonalnym kubańskim piłkarzem od ponad pół wieku, ponieważ może grać legalnie przy poparciu rządu w Hawanie. Po tym jak w 1961 roku reżim Fidela Castro zakazał podpisywania zawodowych kontraktów, zawodnicy którzy grali profesjonalnie, uczynili to bez błogosławieństwa rodzimego związku piłkarskiego.
– To historyczny moment ze względu na impuls motywacyjny jaki otrzyma nowa generacja kubańskich graczy. Będą dostrzegać możliwości spełnienia swoich marzeń o profesjonalnej grze – powiedział Mario Lara w rozmowie z CNN.
13 stycznia tego roku Maikel Reyes i Abel Martinez podpisali kontrakty z Cruz Azul. Reyes w 2015 roku został wybrany najlepszym piłkarzem na Kubie.
Luis Hernandez, prezydent Kubańskiej Federacji Piłkarskiej, cytowany przez tamtejszą gazetę „Granma” przyznał, że to wydarzenie jest historyczne. Że para „gra w tak renomowanym zespole jak Cruz Azul”. Niemniej jednak obaj gracze wciąż mieli trudności z uzyskaniem pozwolenia na prace i musieli wrócić do kraju, aby sfinalizować długotrwałą procedurę. W końcu, po kilku tygodniach zwłoki, para uzyskała niezbędne wizy i wróciła do Meksyku, gdzie zostali uprawnieni do gry w drugim zespole, który koniec końców awansował na zaplecze ekstraklasy. Ten historyczny moment dla kubańskiej piłki nożnej, szykował się już od dłuższego czasu. Cesar Varela, przedstawiciel prawny Cruz Azul przyznał, że jego klienci starali się o nich od momentu zmiany prawa na Kubie w 2013 roku. To właśnie w tym roku oboje zwrócili na siebie uwagę klubu podczas rozgrywanych w Turcji Mistrzostwach Świata U-20. Choć Kuba zakończyła turniej na dnie swojej grupy to środkowy napastnik Reyes strzelił jedynego gola w przegranym 2:1 meczu z Koreą Południową. Od tamtego czasu Meksykanie monitorowali Reyesa i Martineza, którzy byli obserwowani przez skautów także podczas towarzyskiego meczu reprezentacji przeciwko New York Cosmos i meksykańskiemu Santosowi Laguna.
Bramka Maikela Reyesa z Koreą Południową
***
Nie Cruz Azul, jak mogłoby się wydawać, a właśnie Santos Laguna jako pierwszy złożył zapytanie do kubańskiej federacji o możliwy transfer zawodników. Co więcej, w listopadzie zorganizował nawet specjalne spotkanie. Od tamtego czasu w Lagunie trenowało sporo Kubańczyków, ale to popularni „Cementeros” byli pierwszym meksykańskim klubem, któremu udało się sfinalizować tego typu transakcję. Oprócz awansu sportowego, oboje zaliczyli również ogromny skok finansowy. Jak poinformował New York Times, większość piłkarzy z kraju Fidela otrzymuje od rządu miesięczne wynagrodzenie w wysokości 20 dolarów. Chociaż dokładne dane nie są znane, to dla porównania przeciętny gracz w meksykańskiej drugiej lidze zarabia około 325 zielonych na miesiąc.
– Będą mieć najlepsze pensje w całej lidze i będą mieszkać w domu należącym do Cruz Azul, gdzie będą dzielić pokój – ujawnił Varela w wywiadzie dla Havana Times.
Jest nadzieja, że więcej zawodników z karaibskiej wyspy podąży pionierskimi śladami tej dwójki. To z kolei może okazać się bodźcem dla tak potrzebnego postępu drużyny narodowej. Kuba, mimo populacji 11 milionów mieszkańców, od lat znajduje się w kryzysie. Nic więc dziwnego, że wyniki reprezentacji na arenie międzynarodowej są po prostu słabe. Dla przykładu, podczas eliminacji do mundialu 2018, Kubańczycy potrafili ulec Curacao, które zamieszkuje zaledwie 150 tysięcy ludzi.
– Mamy nadzieję, że to, co powinniśmy zrobić to wygrywać z Cruz Azul, aby poprawić nasz własny poziom, ale i ogólny poziom kubańskiej piłki nożnej – powiedział Martinez, który sam zdaje sobie sprawę w jakim miejscu znajduje się rodzimy futbol.
***
Zmiany jakie powoli zachodzą na Kubie, bądź co bądź w państwie komunistycznym, zapewne wpłyną również pozytywnie na rozwój piłki nożnej, a przede wszystkim poprawią sytuację kubańskich piłkarzy. A z pewnością wszystkich zawodników, którzy zbiegli w poszukiwaniu lepszego życia i zawodowego uprawiania sportu, łączy w tej chwili jedna rzecz. Za ucieczkę do lepszego jutra – prócz tęsknoty za rodziną – wciąż muszą płacić najwyższą cenę dla każdego piłkarza. Brak możliwości reprezentowania własnego kraju.
ARTUR KLIŃSKI