Wczoraj wspominaliśmy dzień, w którym Legia mimo zwycięstwa na wyjeździe z Celtikiem w III rundzie kwalifikacji do Champions League została koniec końców ukarana walkowerem za formalne nieścisłości. Dziś zaś również pozostajemy przy tematyce związanej z Ligą Mistrzów, jednak tym razem dla odmiany mamy zamiar przywołać o wiele przyjemniejsze skojarzenia.
7 sierpnia 1996 roku, czyli równo 20 lat temu Widzew rozpoczynał bowiem ostateczną batalię o dobicie się do bram piłkarskiego raju. Batalię po raz ostatni zakończoną sukcesem polskiej drużyny. Rywalem drużyny prowadzonej wówczas przez Franciszka Smudę było Broendby Kopenhaga.
W pierwszym meczu rozgrywanym w Łodzi udało się wygrać 2:1. Choć przez większość spotkania utrzymywał się bezbramkowy remis, Widzewiacy na nieco ponad kwadrans przed końcem wyszli na prowadzenie. Najpierw Marek Citko machnął na prawym skrzydle kilku rywali, po czym dośrodkował wprost na głowę Jacka Dembińskiego, potem zaś centrę z rzutu rożnego, również strzałem głową, na gola zamienił Sławomir Majak. Chwilę później Duńczycy zdołali jednak złapać kontakt – z rzutu wolnego trafił Ole Bjur.
Choć po jednobramkowym zwycięstwie Widzewa u siebie było wiadomo, że na wyjeździe łodzian czeka jeszcze niesamowicie trudna przeprawa, ostatecznie udało się awansować. Po raz ostatni aż do – miejmy nadzieję – teraz. Na rozpamiętywanie tamtej niezwykle dramatycznej potyczki przyozdobionej legendarnym komentarzem islandzkiego komentatora Tomasza Zimocha przyjdzie jeszcze jednak pora za dwa tygodnie.