Najpoważniejszy zarzut do Ruchu Chorzów Dariusza Smagarowicza? Gruby melanż za miejskie pieniądze podlewany w dość bezczelny sposób. Gdy Rada Miejska oczekiwała wyjaśnień i jego pomysłów na prowadzenie klubu – podziękował za udział w dyskusji, wiedząc, że nawet bez żadnego komentarza chorzowianie otrzymają gotówkę. Gdy była okazja zarobić, choćby na Kuświku czy Starzyńskim, zwlekał z transferami w nieskończoność tak, że wszyscy odchodzili za darmo. Nie wykorzystywał okazji do zarobku, wykorzystywał okazję do zgarnięcia miejskich pieniędzy.
Dlatego też w Chorzowie nikt raczej za prezesem prędko nie zatęskni. Nie zatęskni za wywodami o tym jak Komisja Licencyjna uratowała klub swoimi obwarowaniami (jakby w klubie nie mogli wpaść na rewolucyjny pomysł oszczędzania zanim wpakowali się w kłopoty finansowe). Nie zatęskni za przekonywaniem, że słaby personalnie skład to dobry prognostyk, bo „rok temu też przystępowaliśmy słabi, a gra wyglądała dobrze”.
Ale z drugiej strony – co po Smagorowiczu? Co po jego unikalnej, w dużej mierze zdanej na miejskie kroplówki, ale i niepozbawionej pewnego uroku strategii? Albo pal licho, nie bójmy się tego słowa – co bez jego wyjątkowego szczęścia, które na każdego Starzyńskiego podsyłało Smagorowiczowi Lipskiego, na każdego Sadloka – Dziwniela i tak dalej.
Nowym prezesem Ruchu został Janusz Paterman. Wiadomo o nim, że jest biznesmenem, że potrafił zbudować właściwie od zera kilka firm, że jest związany w różny sposób (od sponsora przez członka rady nadzorczej po właściciela akcji) z Ruchem już ponad dwie dekady i marzy mu się – jak każdemu kibicowi Ruchu – piętnaste mistrzostwo. Najlepiej na stulecie, czyli już w 2020 roku (nie wiemy, czy to nie koliduje z poznańskim planem 2020). Można tutaj dodać historię jego uczucia do Ruchu, przyznajemy – bardzo piękną. Zacytujemy tutaj Dziennik Zachodni, który dokładnie opisał miłość do klubu Patermana. – Ruch to była miłość mojego ojca i moja. Jak ojciec umierał, poprosił mnie, żebym za każdym razem, gdy będę odwiedzał jego grób we Wszystkich Świętych, informował go, w jakiej sytuacji znajduje się drużyna Ruchu – opowiadał w szczerej rozmowie.
Najistotniejsza z tej układanki informacja: jest biznesmenem.
Biznesmenem jest Dariusz Mioduski, ale biznesmenem był też Sylwester Cacek. W piłce ciężko o stworzenie jakichś uniwersalnych reguł i wzorca, jednak to co łączy wszystkich biznesmenów (spoza tych najbogatszych, wśród których byli Filipiak, Cupiał i Wojciechowski) to racjonalizm. W przypadku Legii czy Lecha oznaczał zwiększenie wpływów do budżetu z dnia meczowego, w przypadku wielu innych polskich klubów – przede wszystkim cięcie kosztów. Możemy się mylić, ale nie pachnie nam od Patermana arabskim szejkiem, ani nawet Abramowiczem. Bardziej sprawnym gościem, który potrafi zrobić niezły obiad bez używania kawioru.
Wariant optymistyczny? Wycinka kosztów będzie się wiązała z umiejętnym inwestowaniem, a pieniądze ze sprzedaży kilku chorzowskich perełek z Lipskim i Stępińskim na czele będzie wykorzystana do spłaty długów, ale i próby utrzymania poziomu sportowego. Wilk syty, Manchester syty, owca cała.
Wariant naszym zdaniem bardziej prawdopodobny? Albo próba redukcji zadłużenia skończy się zderzeniem z piłkarskimi realiami i dalszym ciągnięciem miejskich kroplówek na opłacenie pensji Iwańskiego, albo… spektakularną klapą sportową. Jeśli Paterman będzie chciał rządzić klubem jak normalną firmą, to zamiast fundować sobie antyczne meble ze złota (w tej roli umownie Piotr Ćwielong), postawi na tańsze zamienniki z Ikei, przynajmniej do momentu, aż z kont zejdzie ten przerażający dług (prezes szacował go w ostatnich dniach na 50 milionów złotych).
To zaś oznacza sportowy bezruch. A sportowy bezruch nawet w najlepiej zarządzanym klubie powoduje nerwowość.
Jeśli Ruch Chorzów istotnie wytrzyma budżetowe cięcia połączone z kryzysem sportowym – może wyjść na prostą i zerwać z łatką Bizancjum Smagarowicza, który gotówkową sprzedażą zawodników się nie hańbił. Jeśli nie… Cóż, niejednego reformatora polski futbol wypluwał z niesmakiem.
Niepokoić może jeszcze jedna kwestia. Paterman zapowiedział na wstępie, że chce współpracować z ludźmi, których zna i którym ufa. W tej roli lokalne media wymieniają Krzysztofa Warzychę i Edwarda Lorensa. To logiczne, że Waldemar Fornalik jako trener jest nie do ruszenia, ale już zakres obowiązków trenera stały w Chorzowie być nie musi. A jeśli byłemu selekcjonerowi, który gdzie jak gdzie, ale w Ruchu umie układać klocki zacznie pomagać „sześć kucharek”, chorzowskie dania wcale nie muszą smakować lepiej.
Na razie jednak na miejscu kibiców Ruchu uzbroilibyśmy się w cierpliwość i wyrozumiałość. Od Smagorowicza gorzej być chyba nie może. A wędrując po liście knajp należących do nowego prezesa widać, że zarządzanie to nie jest dla niego czarna magia.
Paradoksalnie – to już całkiem sporo.
Fot.400mm.pl