Trzy mecze, pięćdziesiąt dwa oddane strzały, zero bramek. Skuteczność poznańskiego Lecha na starcie sezonu 2016/2017 jest doprawdy zatrważająca, a egzamin oblały już zarówno próby gry dwójką z przodu, jak i ustawienie z jednym napastnikiem. Czy to przypadkiem nie czas przestać łudzić się, że problem jest wydumany i tak naprawdę, to go nie ma?
Wczorajszy mecz miał w kontekście problemu, w obliczu jakiego staje Jan Urban, ogromną symbolikę. Dwie najlepsze sytuacje Lecha to:
– centrostrzał Kędziory
– dwa strzały Kędziory w Kelemena w sytuacji sam na sam
Marcin Robak? Cytując znany komentarz z serii FIFA: „czuję jakbym tracił wzrok, czy on w ogóle tam jest?”. O ile jeszcze ze Śląskiem czy Zagłębiem Robak doszedł do sytuacji, gdzie głową mógł pokonać Pawełka czy Polacka, o tyle tutaj – zero. Dostaje Nielsena do duetu na kwadrans przed końcem? No to Duńczyk dochodzi do sam na sam, ale w swoim stylu ładuje w bramkarza Jagi. Tak jakby obaj kompletnie wystrzelali się z pocisków w okresie przygotowawczym, gdzie Lech ładował bramkę za bramką, i teraz ładowali już wyłącznie ślepakami.
W efekcie fatalna seria wspomnianej dwójki nieznośnie rozciąga się w czasie, bo na ten moment pozostają bez gola od:
– Nielsen od 472 minut
– Robak od 426 minut
W kadrze jest jeszcze jeden nominalny napastnik, kontuzjowany obecnie Dawid Kownacki, ale jego 628 minut też trzeba skwitować chwilą ciszy. Generalnie od kwietniowego meczu z Piastem, żaden z napastników „Kolejorza” nie trafił do siatki. A okazji było ku temu – przyznacie – dość sporo:
źródło: Livesports.pl
Przez to też wyniki Lecha wyglądają tak jak wyglądają Przed meczem z Jagiellonią Jan Urban diagnozował, że większy problem poznaniacy mają do załatwienia w tyłach, że stwarzają sobie sytuacje i gole są kwestią czasu, ale coś nam się wydaje, że bez rozwiązania kwestii strzelającej bramki dziewiątki, Lech znów przeżyje deja vu z poprzedniego sezonu, gdy po kilku kolejkach musiał na wszystkich patrzeć z dołu. Generalnie w składzie nadal ma dużo jakości, temu nie zaprzeczamy, ale tu brakuje Pawłowskiego, który pewnie po powrocie będzie musiał wziąć na siebie ciężar strzelania bramek, tam napastnika, który dojdzie do paru sytuacji, wykreuje jakąś kolegom i jakąś raz na mecz-dwa wykorzysta…
Oliwy do ognia dolał ostatnio sam trener. Na wspomnianej konkerencji stwierdził, że Lech niekoniecznie potrzebuje nowego napastnika, skoro Robak wraca po kontuzji i to prawie jak transfer (prawie, bo czy Lech podpisałby kontrakt z 34-latkiem po prawie rocznej przerwie?) i jak ojczyzny bronił Nickiego Bille, porównując jego trudny start z Artjomem Rudniewem. Zapomniał tylko, że pierwsze półrocze Rudniewa to 13 bramek w 22 meczach (w tym hat-trick w Turynie z Juventusem), natomiast u Nickiego Bille to ledwie 3 trafienia w 12 starciach.
Efekt jest taki, że Lech coraz bardziej przypomina nawet jego kibicom samolot, którego pilot nie do końca wie, dokąd chce lecieć i który podchodzi do lądowania nie widząc problemu w tym, że gdzieś z zasięgu wzroku zniknęły mu światła pasa startowego. Jak tak dalej pójdzie, to efekt może być tylko jeden. Katastrofa, bynajmniej nie piękna.
fot. FotoPyk