Ostrzyliśmy sobie zęby na ten mecz Zagłębia, bo jak zwykle apetyt rośnie w miarę jedzenia. Skoro Miedziowi odpalili Partizan, to teraz mieliby się przestraszyć jakichś anonimowych Duńczyków? Nie, golimy ich i jedziemy dalej, wszyscy w to wierzyliśmy, tego chcieliśmy i zresztą było to możliwe. Niestety, jak to bywa przy meczach polskich zespołów w pucharach – pierwsze skrzypce zagrało frajerstwo.
Trudno o większą wpadkę niż dostać gola z autu. Jak Ekwadorczycy karali w ten sposób Polaków, to Janas zawstydził się tak bardzo, że na konferencję wysłał kucharza. Jak to samo robili Islandczycy z Anglikami, to Wyspiarze byli pośmiewiskiem całej Europy. Jednak tam, do gola nie prowadził bezpośrednio aut, potrzeba było jeszcze zgrania piłki by obrońców zaskoczyć. Tu – nie. Gość po prostu wziął futbolówkę w ręce, wrzucił ją w pole karne, a Zagłębie stało i patrzyło, jakby pierwszy raz widzieli takie cuda. A rywal wpakował piłkę do siatki.
Zresztą pierwsza bramka to też wysoki poziom frajerstwa. Dośrodkowanie z prawej strony, a Kroon miał w szesnastce tyle miejsca, że mógłby rozłożyć koc i biwakować. Zamiast tego walnął w krótki róg i Polacek dał się zaskoczyć, choć czasu na reakcje miał mało.
Takie było Zagłębie w pierwszej połowie, słabe w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła. Strzały – w buraki. Dośrodkowania – przeciągniete, za mocne, niedokładne. I tak dalej, i tak dalej. Brakowało też zęba, takich akcji jak ta Woźniaka, gdy wygrał dwie przebitki i wycofał piłkę do Vlasko. Nawet gol kontaktowy padł dość przypadkowo, bo po błędzie bramkarza rywali, który przy rzucie różnym poszedł szukać lepszego jutra i zostawił posterunek pusty, co skrzętnie wykorzystał Janoszka. Ale okej – tak też gola padają, trzeba to wykorzystywać, tym bardziej że to była bramka do szatni.
I rzeczywiście, między innymi to podziałało motywująco na Zagłębie, jednak przede wszytkim pewności gospodarzom dało pojawienie się Filipa Starzyńskiego. W końcu kierownicę przejął ktoś kompetenty, bo Vlasko jak zwykle się starał, ale piłkarzem jest słabszym od Polaka o dwie klasy. Akcje lubinian zaczęły mieć sens, ręce i nogi, w końcu do Duńczyków dotarło, że nie przyjechali tutaj na wczasy. Wciąż jednak brakował skuteczności, bo na przykład Woźniak mógł i powinien strzelić po dośrodkowaniu Kubickiego. Ale skoro nie idzie z gry, to trzeba walnąć ze stałego fragmentu gry, a Zagłębie dostało ten najkorzystniejszy – rzut karny.
Niestety, zawiódł facet, który paradoksalnie dał Zagłębiu drugi oddech po przerwie. Starzyński uderzył źle, a bramkarz go wyczuł – inna sprawa, że stał sporo przed linią, ale już się przyzwyczajamy, że sędziowie mają ten przepis w dupie.
Szkoda, bo Duńczycy na pewno nie są lepsi od Partizana, chyba nawet gorsi. Żal straconej szansy, choć w porównaniu do innych naszych reprezentantów w eliminacjach do LE – Zagłębie i tak daje nam nieporównywalne emocje. Po tym meczu można napisać tylko jedno: szkoda. To nie było tak, że tego starcia nie dało się wygrać, a Miedziowi jadą na wyjazd z wynikiem, który ciężko będzie odrobić.
Fot. FotoPyK