Czy mówi wam coś ta twarz na zdjęciu? Fakt, głupie pytanie. To może umysły rozjaśni nieco nazwisko tego człowieka? Klavan. Ragnar Klavan. Nadal nic? No cóż, nie dziwią nas wasze zdezorientowane miny. Tak czy owak – blondyn na fotce to 30-letni Estończyk, który właśnie za pięć milionów euro przeniósł się do Liverpoolu.
Transfery zawodników anonimowych, owszem, zdarzają się. Z tym, że są to zazwyczaj gracze, którzy dopiero co podchodzili do matury (albo właśnie przerabiają ostatnie rozdziały podręcznika do matematyki) lub przyjeżdżają z jakiejś egzotycznej ligi i mają sprawdzić się na tle poważnych Europejczyków. W tym przypadku mamy jednak do czynienia z niezwykle osobliwą sytuacją. Estońskie serwery pewnie notują właśnie rekordowe przeciążenia – strony traktujące o piłce padają jedna za drugą, hasło „Ragnar Klavan” jest wklepywane z każdego zakątka Liverpoolu, a lokalnemu Jackowi Cielochowi spod Tallina klawiatura płonie pod palcami.
Żarty żartami, ale czas na trochę merytoryki. Wiemy, że Wyspiarze lubią wyrzucić kilka, kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt milionów za zawodnika. Wiemy, że nierzadko jest to zawodnik anonimowy, dla którego taki transfer jest jak wygrana na loterii. Ale pięć milionów za 30-latka z dwunastej drużyny ligi niemieckiej? Coś tu ewidentnie nie gra.
Anfield Road w tym okienku opuściło dwóch stoperów – Martin Skrtel przeniósł się do Fenerbahce, a Kolo Toure został wolnym zawodnikiem. Jakkolwiek obu obrońców byśmy się nie czepiali, to przyznać trzeba, że przez długie, naprawdę długie lata trzymali fason na poziomie Premier League. W składzie została więc spora wyrwa – tę najpierw częściowo załatano pozyskanym za darmo z Schalke Joelem Matipem, a teraz właśnie Estończykiem, co wśród kibiców – całkiem zresztą słusznie – wywołuje spore obawy.
Gdy jeszcze kilka tygodni temu Klavan heroicznie walczył z kolegami o utrzymanie w Bundeslidze, nawet chyba nie śnił, że lada chwila trafi do zespołu, który ma aspiracje mistrzowskie. Niemożliwe stało się jednak możliwe – Estończyk dziś został przedstawiony jako nowy zawodnik The Reds. Transfer ze wszech miar zaskakujący i choć generalnie Anglikom się chyba sufit na łeb spadł, to mimo wszystko postaramy się na spokojnie przenalizować plusy i minusy tego interesu.
Po pierwsze: według Kickera, Klavan był 38. obrońcą Bundesligi w tamtym sezonie pod względem średniej oceny – szału nie ma. Zagrał w 31 meczach, nie strzelił gola, nie zaliczył asysty. Ok, defensor nie jest od strzelania goli, niech będzie.
Po drugie: kosztował tylko pięć milionów euro, czyli dla angielskich klubów to jak reszty po zakupach w warzywniaku. No generalnie drobne, ale jak pomyślimy sobie na ile ciekawszych sposób można taką kwotę spożytkować, to jednak krew nas zalewa.
Po trzecie: Klavan to twardy, dobrze grający głową obrońca; nie oczekujcie od niego prostopadłych piłek czy jakichś wybitnych interwencji – po prostu jak przyjdzie mu kasować wszystkie wrzutki, to zrobi to bez mrugnięcia okiem. Ot, solidny typ z twardym łbem. Przez lata uchodził w Bundeslidze za przyzwoitego, ale czy aż na poziom Liverpoolu? Jurgen Klopp dobrze go zna, zatem zaufajmy jego wyborom.
Po czwarte:
Ragnar Klavan: Has made 744 clearances for Augsburg over the last four seasons – 108 more than any other Bundesliga player in that time
— WhoScored.com (@WhoScored) July 18, 2016
Reasumując: Liverpool ściąga podstarzałego zmiennika, który na jakieś mniej istotne mecze może i będzie przydatny. W Niemczech przez kilka lat dawał radę, ale taki transfer rodzi dwa pytania: czy przeskok do Premier League nie okaże się zabójczy? Czy nie lepiej szukać alternatyw w postaci młodych zawodników, a najlepiej jeszcze Anglików? Bo chyba kto jak kto, ale oni tego potrzebują.
Sory, ale czasami to mamy wrażenie, że na Wyspach trochę jak u nas w wirtualnej rozgrywce – koniecznie trzeba wydać wszystko, do ostatniego centa. Na koncie nie może zostać ani grosz, bo przecież transfery to najlepsza część rozgrywki! Dawaj Johny jeszcze parę szekli, kupmy sobie jakiegoś napastnika!