Druga runda kwalifikacji Ligi Mistrzów. Choć bardzo dobrze wiemy, jak smakują lipcowe bęcki od pasterzy, akurat ta faza rozgrywek nie jest dla nas jakoś szczególnie „eurowpierdologenna”. W ostatniej dekadzie tylko dwa razy mistrz Polski żegnał się z marzeniami o wysłuchiwaniu „kaszanki” już na tym etapie, przy czym Zagłębie Lubin nie przystępowało do meczu ze Steauą z pozycji faworyta, więc absolutnie upokarzająca była tylko klęska Wisły w starciu Levadią Tallinn. Uff…
Jednak po drodze nie brakowało – nazwijmy to – stykowych sytuacji. Ot, na przykład Lech Poznań potrzebował karnych, by odprawić Inter Baku, a Legia remisowała w pierwszym meczu z St. Patrick’s po golu w doliczonym czasie gry, dopiero w rewanżu pokazując, kto jest na profesjonalnych kontraktach, a kto na amatorskich. I wydaje nam, że się dziś wieczorem do tej listy dopiszemy dwumecz klubu ze stolicy ze Zrinjskim Mostar.
Bardzo trudno wyobrazić sobie tragedię, czyli brak promocji do trzeciej rundy, gdzie najprawdopodobniej czeka legionistów wyrównany bój z Trenczynem. Ale chyba równie trudno zakładać, że Legia przejdzie przez tę fazę suchą stopą.
Dlaczego? Odpowiedź jest najprostsza z możliwych: bo w tym sezonie drużyna Besnika Hasiego jeszcze nie wygrała. Próbowała trzy razy. Najpierw sromotnie przegrała z Lechem w starciu o Superpuchar. Później zremisowała z Bośniakami na ich terenie, wysyłając przy okazji sygnał do przeciwnika o treści: nie musicie mieć kompleksów. Na koniec – podzieliła się punktami w meczu u siebie z Jagiellonią, gdzie to goście zostali skrzywdzeni przez sędziego, który powinien podyktować karnego.
Prócz tych wyników, niepokojące w kontekście rewanżu jest co najmniej jeszcze jedno zjawisko – im dalej w las, im dłużej trwało każde z tych spotkań, tym Legia wyglądała coraz bardziej przeciętnie. No a potrafimy wyobrazić sobie scenariusz, w którym Zrinjski od pierwszej minuty muruje dostęp do własnej i Bośniakom udaje się przetrzymać początkowe ataki Legii. Każda kolejna minuta będzie potęgować niepewność… No ale zostawmy te zabawy we wróżbitę Macieja.
Zamiast tego, może jakieś pozytywy… Guilherme. Szukając potencjalnych bohaterów Legii można kierować wzrok w różnych kierunkach – Nikolicia, bo to on strzelił gola w pierwszym meczu i jest przecież główną armatą, Moulina, który zagrał świetną połówkę z Jagiellonią, czy nawet Aleksandrowa, który w tym sezonie na koncie ma już gola i asystę, ale to Brazylijczyk na razie prezentuje najlepszą formę. W przeciwieństwie do wymienionej trójki, ciężko mówić w jego wypadku o pojedynczych zrywach. Aktywność, skuteczność, intensywność, fantazja. Dobrze, że Legia ma na boisku choć jednego lidera.
Zagrać, zwyciężyć, zapomnieć – to ramowy plan na wieczór. Troskę o szczegóły zostawmy sobie na kolejne rundy.
Fot. FotoPyK