Dwumecz Legia – Zrinjski miękko ląduje obok takich niezapomnianych szlagierów jak Lech – Żetysu Tałdykorgan, Groclin – MKT-Araz Imisli czy GKS Bełchatów – Ameri Tbilisi. Polacy nie czarowali jak Ronaldinho w hinduskiej lidze futsalu, raczej usypiali przeciwnika niż grali, a gole strzelali podczas jego drzemek. Niemniej na pytanie: “czy był eurowpierdol?” należy odpowiedzieć przecząco. Mistrz Polski przeszedł dalej przedwstępną fazę eliminacji do eliminacji, przeszedł bez wstydliwej szarpaniny o wynik. Nikt więcej nie będzie pamiętał, bo i nie ma czego.
Powiedzieć, że Legia dzisiaj nie porwała, to jak powiedzieć, że Korona Kielce ma małe szansę na zwycięstwo w tegorocznej edycji Copa Libertadores. Furorę robi ostatnio określenie: cierpieć na boisku. Pierwsze zwycięstwo Hasiego w Legii z pewnością miało sobie elementy drogi krzyżowej. A to skasowano Guilherme, który chyba kiedyś odwiedził Mostar i sobie znanym sposobem obraził wszystkich mieszkańców, bo polowano na niego metodycznie. A to gra w pierwszej połowie rozłaziła się w szwach, czyli jakieś precyzyjne wrzutki na chorągiewkę, Kucharczyk grający swój mecz, ale w jakąś inną dyscyplinę sportową… nawet Moulin jak uderzył, to w stojące na parkingu seledynowe Deawoo Tico. W tym samym czasie Bośniacy poczynali sobie wcale nieźle, widać było, że choć może Maradony z Pele w swoich szeregach nie mają, to piłka im nie przeszkadza, a niekonwencjonalnych pomysłów na rozegranie mają pod dostatkiem.
Legii karny spadł z nieba w dobrym momencie, bo rywal zaczynał – tak, powiedzmy szczerze – przeważać. Różnie interpretuje się tę sytuację, my jesteśmy zdania, że jakby sędzia nie gwizdnął, wybroniłby się. Ruch do piłki u obrońcy był? Był! Ale nabito go z tak bliska, że czego by nie zrobił, jakby nie uciekał, to wszystko interpretowane było na jego niekorzyść. Właściwie ratowało go tylko błyskawiczne odgryzienie sobie ręki. Nie miał szans.
2:0 po dobrej akcji Hamalainena i świetnym wykończeniu Nikolicia – w zasadzie ogółem jednej z niewielu akcji przypominających nam, że oglądamy mecz piłkarski – przestawiło mecz na slow motion. Koniec. Pozamiatane. Człapiemy do ostatniego gwizdka. Jakkolwiek Malarz miał dzisiaj więcej roboty, niż się spodziewał, i być może Zrinjski zasłużył nawet na jedną bramkę, tak przy 2:0 zrobił się jeszcze bardziej sennie, czytaj – spokojnie. I dobrze. O wynik nie drżał nikt i tak w tej fazie powinno być.
Ale wątpliwe, by ktokolwiek w Trenczynie dzisiaj wielce lamentował, że przyjdzie się w razie czego zmierzyć z Legią. Coś nam podpowiada, że w tamtejszych barach obok “ďalšie pivo!” najczęściej mówiono “Legia? nie je čoho báť”.
Fot. FotoPyK