Nie ma nic złego w pójściu do bukmachera i postawieniu pary złotych na jakiś mecz – ot, kolejna szansa na zarobek, ale też często niewinna zabawa. Gorzej, jeśli wizyta u bukmachera koliduje z naszą pracą, ba, może nam tę pracę zabrać. Tak było z Hubertem Siejewiczem, który trzy lata temu dał się przyłapać u buka.
Ale ten czas leci, co? Wydawało się, że wcale nie tak dawno, Siejewicz biegał z gwizdkiem i pytał piłkarzy – tell me, do you need doctor or not? A tu proszę, stuknęły już trzy lata. To on kiedyś był jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym polskim sędzią. To on w założeniu miał być teraz we Francji i prowadzić mecze Euro. Jednak swoją obiecującą karierę zawalił występkiem poza zawodowym, podobnie jak kiedyś Grzegorz Gilewski. Jeden ustawiał mecze, drugi obstawiał.
Kiedy w sieci pojawiło się video z Siejewiczem u buka, facet nie miał praktycznie żadnych szans na obronę. Nie mógł powiedzieć – obstawiałem Radwańską, curling, trzecią ligę islandzką. Jego kontrakt z PZPN-em jasno wskazywał, że nie może grać niczego. Progi bukmachera miały być dla niego miejscem absolutnie zakazanym, żeby nie kusić losu, najlepiej niech nie wchodzi tam rozmieniać nawet dziesięciu złotych. Niestety, Siejewicz dał się przyłapać jak dziecko. Od dawna było wiadomo, że ma takie ciągoty, brakowało tylko nagrania.
Potem pojawiały się głosy, żeby sędziemu dać drugą szansę, bo każdemu może się zdarzyć i on na pewno się poprawi. Nic takiego się nie stało i dobrze – zbyt długo czuliśmy wstyd za sędziów po aferze korupcyjnej, żeby teraz zastanawiać się, czy Siejewicz tej żółtej kartki nie obstawił za dwa złote. Był dobrym sędzią, ale przegrał poza boiskiem.