„Zaklepany”, „Kwestia godzin”, „To już pewne”… i tak dalej, i tak dalej. Aż do porzygu. Na przestrzeni minionego sezonu hiszpańska – a ściślej rzecz biorąc – katalońska prasa nieustannie męczyła swoich czytelników kolejnymi doniesieniami na temat jego rychłego powrotu do domu. Męczyła, męczyła… aż tu nagle w grudniu minionego roku kontuzja i dwa miesiące z bani. Ci, którzy jeszcze chwilę wcześniej tak nachalnie wciskali go do Barcelony, nagle zaczęli nabierać wody w usta. Nolito – bo o nim rzecz jasna mowa – co prawda dokończył sezon w barwach Celty, jednak jego transfer do większego klubu mimo wszystko wciąż wydawał się wyłącznie kwestią czasu.
Czekasz, czekasz, czekasz, potem jeszcze chwilę czekasz, zerkasz na zegarek, raz, drugi, trzeci… Wydaje ci się, że już za chwileczkę, już za momencik w końcu będziesz mógł ją złapać za rękę i pocałować, lecz ona cały czas w nieskończoność zwleka, nie przychodzi. Stale mydli ci oczy, a ty wciąż żyjesz płonną nadzieją. W takiej sytuacji można postąpić dwojako:
– czekasz aż do momentu, kiedy nagle przychodzi ci wybierać model bujanego fotela.
– idziesz do innej – może trochę brzydszej, lecz wciąż pięknej – która również jest tobą zainteresowana i która jednocześnie jest w stanie w jasny sposób wyjawić ci, jakie ma wobec ciebie zamiary.
Nolito wybrał opcję numer dwa – zamiast czekać na kolejne zakusy wiecznie niezdecydowanej Barcelony odszedł bowiem do Manchesteru City. Jeśli chcecie znać nasze zdanie – stało się najlepiej jak mogło. Wszystko wskazuje bowiem na to, że zarówno sam zawodnik, jak i „The Citizens” po prostu nie mogą na tym posunięciu stracić.
Dlaczego jest to idealne rozwiązanie dla napastnika reprezentacji Hiszpanii? Przede wszystkim dlatego, że nawet jeśli przed Nolito tak naprawdę pierwsze poważne podejście do gry w klubie z czołówki i to od razu poza ojczyzną, to już na wstępie będzie mógł się on cieszyć sporym kredytem zaufania ze strony Pepa Guardioli. Nie trzeba znać się na mechanizmach działania Wielkiego Zderzacza Hadronów, by domyślić się, że to właśnie były szkoleniowiec Bayernu i Barcelony był głównym pomysłodawcą sprowadzenia Hiszpana na Etihad Stadium.
Obaj panowie znają się bowiem jeszcze z czasów, gdy Nolito kopał w rezerwach „Blaugrany”, a Guardiola prowadził pierwszy zespół. To właśnie za kadencji Pepa Hiszpan we wrześniu 2010 roku przeciwko Mallorce zaliczył ligowy debiut. Na grę w barwach bajecznie klepiącej wówczas Barcelony nie miał jednak – nawet przy najwyższym uznaniu w oczach Pepa – najmniejszych szans.
No właśnie – w tym momencie należałoby się zastanowić, czy gdyby Nolito wrócił jednak na Camp Nou, to czy miałby dziś szansę na regularne występy. Cóż, dalecy jesteśmy od stwierdzenia, że grywałby on wyłącznie ogony, jednak nie czarujmy się – tak naprawdę tylko kontuzje kogoś z trio Messi-Suárez-Neymar mogłyby mu dać pierwszy plac. A na dalsze czekanie – co tu dużo gadać – nie ma już czasu. Nolito nie ma 20 lat, lecz prawie 30. Odsyłania na ławkę gościa, który właśnie znajduje się w teoretycznie najlepszym dla napastnika wieku, nie dałoby się rozpatrywać inaczej niż właśnie w kategoriach marnowania cennego czasu. Sentymenty swoje, rozum swoje – Nolito doskonale musiał zdawać sobie sprawę z tego, że jeśli chce mieć wydatny wkład w osiągane przez zespół sukcesy, w Barcelonie może być o to momentami naprawdę trudno.
Z perspektywy City wygląda to zaś następująco: po pierwsze – mając na uwadze panujące w Wielkiej Brytanii realia – na Nolito wydano grosze (15 milionów euro – za Transfermarkt). Po drugie – dostają za tę forsę kolesia znajdującego się w najlepszym momencie kariery, który w gruncie rzeczy ma spore szanse na pierwszy skład (a już na pewno o wiele, wiele większe niż miałby w Barcelonie). W Anglii już zresztą żartują, że za kilka razy mniejszą kasę dostali gotowego piłkarza, który potrafi robić coś więcej niż tylko szybko biegać. Jest to oczywiście jasna aluzja do sprowadzonego przed rokiem za ponad 60 baniek Raheema Sterlinga.
Jak dla nas przejście Nolito do City to transakcja typu win-win. Za Guardioli, który będzie starał się odbudować zespół po kompletnie nieudanym sezonie, wszyscy będą bowiem zaczynać z czystą kartą. Wszyscy z wyjątkiem będącego jego autorskim transferem Nolito. Jasne, może okazać się, że były piłkarz Celty na czołowe europejskie kluby nie jest wystarczająco dobry. Nawet w takiej sytuacji będzie on jednak mógł spojrzeć z czystym sumieniem w lustro i powiedzieć sobie, że zrobił wszystko, by zaistnieć na światowym topie. A City? Tak jak wspomnieliśmy – w porównaniu z innymi swoimi niewypałami na Hiszpana wydało grosze. Ewentualne utopienie 15 milionów euro w żadnym wypadku nie powinno stanowić dla włodarzy „The Citizens” powodu do wiecznych rozpaczań.
Podskórnie czujemy jednak, że tym razem pesymistyczny scenariusz się mimo wszystko nie spełni, a Nolito nareszcie odczepi od siebie łatkę dobrze zapowiadającego się trzydziestolatka.
Fot. FotoPyK