Nie każdy piłkarz dzień musi zaczynać od owsianki, a kończyć na jagodach goji. Nie każdy piłkarz musi na wakacjach wyrabiać kilometry, a w wolnej chwili – zamiast paru meczów na konsoli – pomachać trochę brzuszków i pompek. Ale zalać się jak Mario Goetze grając w jednej z najlepszych drużyn świata? Mając dzień w dzień wycieńczające treningi, a weekendami 90-minutowe mecze? No dobra, z tymi meczami to przesadziliśmy – to trochę zagadka typu “co było pierwsze, kura czy jajko”. Czy wyraźna nadwaga u Niemca sprawiła, że siadł na ławce, czy to wygrzewanie tyłka obok rezerwowych pomaga w dalszym powiększaniu masy?
Pamiętamy Goetze, gdy ten dopiero wchodził do poważnej piłki, wtedy jeszcze w Borussii Dortmund. Przebojowy, świetny technicznie, ale przy tym niezwykle szybki i sprawny. W Bayernie zupełnie się nie odnalazł, z każdym kolejnym miesiącem był systematycznie odsuwany na bocznicę i jasne zaczęło się stawać, że przyszłości w Monachium raczej nie ma. Już wiele razy poszukiwano przyczyn takiego stanu rzeczy – według jednych nie pasował do koncepcji Guardioli, według innych padł ofiarą ogromnej presji. Za każdym razem gdy go jednak widzieliśmy na boisku, zaczynaliśmy rozumieć dlaczego przeżywa właśnie tak fatalny okres. Mario był okrutnie ociężały – przypominał kluchę, która snuje się po boisku bez celu. Ani przyspieszenia, ani szybkości, ani zwrotności.
Dziś wreszcie nasze teorie znalazły potwierdzenie, bo na koncie twitterowym Matsa Hummelsa zobaczyliśmy fotkę przedstawiającą jak wolny czas pomiędzy treningami spędzają zawodnicy. Jest Hummels, Jonas Hector, Thomas Mueller i właśnie Goetze. Co ważne – wszyscy bez koszulek. I nasz wzrok przykuła właśnie sylwetka młodego pomocnika – nie, to nie jest brak kaloryfera. To zwyczajna nadwaga, bo tłuszczyk rozpływa mu się wzdłuż pasa jakby ostatnie tygodnie spędził w bujanym fotelu z piwkiem i paczką nachosów.
Kiedy jakiś kibic, który przegapił pierwsze mecze, zapyta nas, co pokazał Goetze, to zgodnie z prawdą odpowiemy – póki co tylko fałdki, jakich posiadanie nie przystoi profesjonalnemu piłkarzowi.
Dobra Mario, jest dobrze, naprawdę nieźle, masz perspektywy. Dieta na masę ewidentnie ci służy, bo nie musiałeś nawet zrzucać koszulki, żebyśmy zobaczyli zbędne kilogramy. Ale hola, hola, kolego – obyś tylko tym sukcesem się nie nasycił, chociaż na takiego, który czymkolwiek się nasyca widać, nie wyglądasz. Do ideału, jakim niewątpliwie jest Rafał Murawski, jeszcze ci daleko.
Dlatego propozycja – wydrukuj sobie tę fotkę, przypnij magnesem na lodówce i za każdym razem jak złe demony podpowiedzą ci żeby sięgnąć po warzywa i razowe pieczywko, zastanów się jak długą drogę już pokonałeś i ile jeszcze przed tobą do zrobienia. A wtedy wyciągasz zimniutkiego Paulanera i dzwonisz po pizzę.
A tak poważnie – Murawski kiedyś był z każdej strony obśmiewany, a teraz ma sylwetkę atlety i w wieku 34 lat należy do czołowych piłkarzy w Ekstraklasie. Można? Można. Najwyższy czas zmienić nawyki i zabrać się do roboty, bo szkoda się robi, gdy facet z takim potencjałem rozmienia się na drobne przez swoje lenistwo.