Obudziliśmy się dzisiaj rano i wciąż mamy przed oczami wczorajszą bezradność Rosjan. Tę łatwość, z jaką rywale wdzierali się w ich pole karne. Jezu, jaka to była kompromitacja. Dno, najgorsza drużyna mistrzostw. A przecież całkiem nie tak dawno temu na boiskach w Austrii i Szwajcarii Rosjanie uchodzili za rewelację rozgrywek.
Dokładnie osiem lat temu pyknęli Holendrów (!) w ćwierćfinale. Osiem lat. W futbolu wieczność.
Ależ się wtedy dobrze to oglądało. Ta ich zadziorność, brak jakiegokolwiek respektu dla kolejnych rywali. W grupie zebrali tylko łomot od Hiszpanów (późniejszych mistrzów), a poza tym bez problemu ogolili Szwedów i Greków. To była ta pamiętna banda z Andriejem Arszawinem w roli motoru napędowego, który po turnieju życia przyklepał sobie transfer do mocnego zachodniego klubu (ale odszedł dopiero rok później), z zabójczym egzekutorem Pawluczenką czy napędzającym ataki na skrzydle Żirkowem. Oglądało się to i myślało: można nie mieć spektakularnych nazwisk i tworzyć zajebistą ekipę? Można. A my nadal w ciemnej dupie.
Holandia została bez problemu odprawiona z kwitkiem. I to nie było tak, że „Pomarańczowi” cały czas atakowali, a Rosja lepiej kontratakowała. Nie. Mecz jak równy z równym, w dogrywce wygrał ten, który na zwycięstwo zasłużył bardziej. W półfinale Rosjanie znów trafili na Hiszpanów i niestety – wyglądali, jakby po meczu z Holandią balowali dwa dni. Piękny sen się skończył.