Znacie nasz stosunek do Pucharu Narodów Afryki. Ten turniej traktujemy bardziej jako ciekawostkę przyrodniczą niż poważne mistrzostwa. Ale i tam może się trafić mecz-perełka. Czas i miejsce akcji? Rok 2010, Luanda, mecz otwarcia Angola – Mali.
Piłkarze z Angoli za punkt honoru stawiają sobie wgniecenie reprezentacji Mali w ziemię. Do przerwy mają planowe 2:0, po niej dokładają jeszcze dwa trafienia. Na kwadrans przed końcem prowadzą 4:0 i wydaje się, że zaliczą idealny start w turnieju, który był dla nich wyjątkowy, bo rozgrywany przecież na ich terenie.
Ziarno niepewności postanowił zasiać Seydou Keita, trafiając w 79. minucie. Nadal to było jednak tylko trafienie honorowe. „Czarne Antylopy” nie ogarnęły się jednak w porę i zaczął się ich kataklizm. 88. minuta – 2:4, 93. – 3:4. Wreszcie 94. minuta, wrzutka na aferę i wieńczący dzieło gol Moustaphy Yatabare, który na zawsze zapisze się tym trafieniem w historii malijskiej piłki. Piłkarze Angoli pogrążyli się w rozpaczy, ich rywale – oszaleli z radości.
Zapomnijcie o Liverpoolu i Stambule – tam „The Reds” odrobili tylko 0:3, w dodatku w 45 minut. Tutaj? Od 0:4 do 4:4 w kwadrans.