Reklama

Wiele hałasu o nic. Bratankowie dosiedli czarnego konia

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

14 czerwca 2016, 19:36 • 3 min czytania 0 komentarzy

Jeśli w spotkaniu piłkarskim na dzień dobry – dokładnie 33. sekundzie – obserwujemy bombę zza pola karnego, która ląduje na słupku, no to mamy pełne prawo rozsiąść się wygodnie w fotelach i czekać na dalszą część uczty. W ten sposób kupuje się uwagę widza – udało się to piłkarzom Austrii i Węgier, którzy zmierzyli się dziś na Euro. Jednak z perspektywy czasu trzeba powiedzieć, że próba Davida Alaby po prostu uratowała statystyki oglądalności tego bynajmniej nie szlagierowego spotkania – każdy, kto szukał rozrywki, musiał prędzej czy później zmienić kanał. Koloryt tego meczu najlepiej oddawał szary dres Gabora Kiraly’ego. 

Wiele hałasu o nic. Bratankowie dosiedli czarnego konia

To nie było pierwsze słabe spotkanie na tych mistrzostwach, trzeba te męki wrzucić w koszty powiększenia turnieju do 24 drużyn, ale musimy przypomnieć jedną bardzo ważną rzecz, o której w okresie pomiędzy końcem eliminacji a startem turnieju trochę zapomniano: reprezentacja Austrii typowana była na rewelację tych mistrzostw. Wygrała 9 z 10 spotkań (jedno zremisowała) w wyrównanej grupie z Rosjanami, Szwedami i Czarnogórcami, Zlatana i spółkę wręcz upokorzyła na ich terenie, straciła ledwie pięć bramek, a grała porywająco.

Zaryzykujemy takie stwierdzenie: austriacki balonik przed tymi mistrzostwami był napompowany jeszcze mocniej niż ten nasz. I jeśli przed ósmą odnotowaliście jakiś huk, to najprawdopodobniej aż u was słychać było, jak pęka.

Ta niby rewelacja przerżnęła Węgrami. Nic nie ujmując naszym bratankom, jednak ciężko drżeć przed drużyną, o której sile stanowią emeryci, nołnejmy, dla których ten turniej jest szansą życia, goście na co dzień grający w naszej Ekstraklasie czy napastnik, który na gola czeka od grudnia 2014. A już pozwolenie takiej ekipie na zwycięstwo 2-0 na mistrzostwach, na których bramkę zobaczyć znacznie trudniej niż na zadymę? No, w normalnych okolicznościach austriackie tabloidy zalałby się krwią, ale skoro awansować mogą trzy ekipy, to pewnie jeszcze przez chwilę ta powódź zostanie wstrzymana.

Węgrzy mają prawo świętować. Nie zagrali porywającego spotkania, to nie tak, że mieli dzień konia. Byli czujni i czekali na swoją okazję, od czasu do czasu dość nieśmiało zaatakowali. Gdyby trafili na solidną Austrię, pewnie nie doczekalibyśmy się ich zrywu, cieszyliby się z 0-0. Ale trafili na Austrię dziurawą i ten fakt wykorzystali. Najpierw przełamał się wspomniany Szalai, później – gdy na boisku zrobiło się więcej miejsca, bo wyleciał z niego Dragović – drugą bramkę dołożył Stieber.

Reklama

Dobra wiadomość dla kibiców Wisły i Lecha. Jeśli zastanawialiście się, jak wypadli Guzmics i Kadar (Nikolić i Lovrencsics nie zagrali), no to trzeba powiedzieć, że przyzwoicie. Obrońca Lecha poważnie przysnął w końcówce pierwszej połowy, ale poza tym incydentem było w porządku. Oczywiście nie aż tak, że pół Europy sprawdzało, gdzie na co dzień grają ci piłkarze (jak w przypadku Dudy czy Kapustki), ale jako naczelnym sceptykom do szczęścia wystarczy nam tyle, że pół Europy nie sprawdzało też, skąd przyjechali ci parodyści.

Duży sukces Węgrów, nasze szczerze gratulacje. Nie ma w nich ani grama szydery, picia do nie najwyższego poziomu – przecież dużo dalibyśmy, żeby reprezentacja Polski któryś z poprzednich turniejów zaczęła właśnie w ten sposób. A nie tak, jak Austriacy.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
1
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...