Kiedy w kwietniu tego roku Erik Hamren, selekcjoner reprezentacji Szwecji, oznajmił światu, że jego drużyna jest najsłabszą ekipą w swojej grupie na Euro i nie daje jej większych szans na ugranie czegokolwiek, lekko pukaliśmy się w czoło. Z jednej strony wiadomo, że dzisiejsza kadra Szwecji nawet nie stała nie tylko koło genialnego zespołu z lat 50., ale również koło tego z początku XXI wieku, ale z drugiej – Zlatan, rywale mający swoje problemy, możliwość awansu z trzeciego miejsca… No naprawdę ciężko było nie uznać, że gość przesadza.
Tak myśleliśmy do dziś. Nie wiemy dokładnie, w której minucie meczu z Irlandią Hamren przestał być w naszych oczach pesymistą, a stał się po prostu trenerem, który odważył się realnie ocenić sytuację, ale z całą pewnością doszło do tego bardzo szybko. Najdalej w przerwie spotkania byliśmy już w takim stanie, że podpisalibyśmy się nawet pod wnioskiem o zastąpieniu ekipy Zlatana w dalszej części turnieju Arką Gdynia – barwy te same, umiejętności mniejsze, ale wydaje nam się, że determinacji zobaczylibyśmy zdecydowanie więcej, więc wyszłoby na plus…
0 – tyle celnych strzałów oddała reprezentacja Szwecji w pierwszej części gry.
0 – tyle celnych strzałów oddała reprezentacja Szwecji w drugiej części gry.
Mimo to mówić możemy o dwóch różnych połówkach. Jak już wspomnieliśmy – do przerwy Szwecja była beznadziejna. Ibrahimović więcej czasu niż pod bramką rywala spędzał w okolicach środka pola, cofał się głęboko do rozegrania, grał trochę jak Lewandowski u nas za Fornalika – i też zbyt wiele pożytku z tego nie było. Za to Irlandia po prostu robiła swoje, podopieczni O’Neilla powinni wyjść na prowadzenie jeszcze przed przerwą. Najbliżej było, gdy w poprzeczkę sieknął Jeff Hendrick, jeszcze wcześniej strzał tego piłkarza wybronił Isaksson, blisko szczęścia był również John O’Shea. Przesadą byłoby napisanie, że Irlandczycy górowali nad Szwedami tak jak my nad Irlandią Północną, bo to kompletnie różny styl, ale nie można było mieć wątpliwości co do tego, komu należały się tu trzy punkty.
Dodajmy: cholernie ważne trzy punkty, bo przecież teraz obie ekipy będą mierzyć się z faworytami grupy: Włochami i Belgami.
I tu dochodzimy do wydarzeń, które sfrustrować powinny nawet tych najweselszych irlandzkich kibiców, którzy nigdy nie obiecywali sobie zbyt wiele po swojej reprezentacji na dużych turniejach, a do szczęścia zawsze wystarczał im jedynie kufel dobrego portera. Prowadzenie tej ekipie dał kilka chwil po przerwie Wes Hoolahan, który wykończył akcję Seamusa Colemana. Szwedzi kilku chwil później odpowiedzieli swoją najlepszą akcją w meczu, ale obyło się bez konsekwencji. A później ci z reguły walczący o każdą kępkę trawy Irlandczycy… stanęli, odpuścili, uklęknęli przed średnim dziś Ibrą i jego giermkami. Oczywiście Szwecja była tak niemrawa, że wcale nie oznaczało to, że musi strzelić bramkę wyrównującą. Jednak i to Irlandią zarobiła za nich! Od dziś Ciaran Clark może oficjalnie mówić, że strzelił gola po asyście Ibrahimovicia.
1:1. Zero zabitych, ale dwóch rannych. I po takim meczu można powiedzieć jedno – raczej nie ma sensu zaprzątać sobie głowy zarówno Szwecją, jak Irlandią w kontekście gier ćwierćfinałowych.