Pamiętacie stare czasy jak Ronaldo był tylko jeden? Choć w erze Messiego i CR7 wskazywanie Brazylijczyka jako najlepszego piłkarza w dziejach zakrawa o lekkie problemy z głową, niektórzy wciąż to czynią. Pewnie bardziej z sentymentu, ale jednak. Grubaskowi nie możemy odmówić jednego: był geniuszem. Absolutnym geniuszem. Gdyby tylko połączyć sylwetkę obecnego Ronaldo z talentem i lekkością Il Fenomeno… O ja, nawet sobie nie chcemy wyobrażać, co to by był za potwór.
Ronaldo wspominamy akurat dziś, gdyż dokładnie pięć lat temu zawiesił buty na kołku. To było tylko formalne zakończenie kariery, w praktyce stało się to znacznie wcześniej. Mniej więcej wtedy, kiedy miłość do piłki zamienił na miłość do szeroko pojętego niesportowego trybu życia, w tym do wpieprzania wszystkiego, co akurat znajdzie się pod ręką. Gdy po raz trzeci zerwał więzadła grając w Milanie, puściły wszystkie hamulce. Ronaldo z gościa, potrafiącego biegać tak:
Stał się gościem wyglądającym tak:
Ale co najlepsze, dalej podejmował rozpaczliwe próby grania w piłkę, a ostatnio nawet brał udział w reality show, w którym cała Brazylia śledziła jak gubi kolejne kilogramy. Skłonności do tycia miał od zawsze – w Milanie praktycznie cały czas ważył o tych kilka kilogramów za dużo, w Realu temat powracał szczególnie wtedy, gdy notował serię bez strzelonej bramki. Problem w tym, że przez nadwagę Brazylijczyk tracił większość sowich atutów – nieprawdopodobną dynamikę, szybkość reakcji, zwinność. W czasach świetności granie 90 minut na Ronaldo mogło skończyć się trwałym uszkodzeniem błędnika.
Dokładnie pięć lat temu Ronaldo wszedł na końcówkę oficjalnego meczu Brazylii z Rumunią. To hołd dla Il Fenomeno, bo sportowo nie zasługiwał przecież nawet na reprezentację swojego stanu. Grubiutki napastnik wchodzi na boisko, zbija piątkę z Neymarem, nawet ma dwie konkretne sytuacje na strzelenie gola, ale jedną wali w bramkarza, drugą daleko w trybuny. Król żegna się z piłką i przekazuje pałeczkę młodszym od siebie.
Aż się łezka się w oku kręci.