Dwa lata. 24 miesiące. Dla jednych – chwila, dla innych – cała wieczność. Jedni potrafią w takim czasie zdziałać cuda, drudzy – wciąż tkwią w tym samym miejscu. Jasne, można się sprzeczać, czy dwa lata to dużo czy mało. Punkt widzenia zależy bowiem od punktu siedzenia. Również w futbolu. Mimo wszystko, dwa lata wystarczyły Realowi i Atlético, by zatoczyć koło i po raz kolejny spotkać się w finale Ligi Mistrzów. Czy wciąż są to jednak te same drużyny, które mierzyły się przeciwko sobie w Lizbonie? Szczerze mówiąc – nie do końca. Przyjrzymy się więc, jakie zmiany zaszły w obu zespołach na przestrzeni minionych dwóch sezonów.
Trenerzy
O ile w Atlético jedyną wątpliwością pozostaje to, ile metrów wysokości będzie miał pomnik Diego Simeone, o tyle w Realu Madryt od finału w Lizbonie trochę się pozmieniało. Choć Carlo Ancelottiego po sezonie 2013/14 noszono w lektyce, nie jest żadną tajemnicą, że Florentino Pérez – pomimo dobrotliwego wyrazu twarzy i niesamowicie wyważonego stylu wypowiedzi – jest człowiekiem o wyjątkowo ograniczonej cierpliwości wobec szkoleniowców. Nie ma wyniku? „Fuera!” – wypad! Mimo że całe rzesze fanów Realu stały za Włochem murem, Florentino pozostał niewzruszony i w maju zeszłego roku miłymi słówkami postanowił go wywalić na zbity pysk. „Potrzebujemy nowego impulsu”, argumentował wówczas swoją decyzję Pérez.
Rzeczonym „nowym impulsem” i lekiem na całe zło miał być Rafa Benítez. Hiszpan – choć lata temu pracował już w Realu – szybko jednak odbił się od ściany. Słaba gra, brak nici porozumienia z piłkarzami, kompromitacja u siebie w „El Clásico”… Czas przyznał rację zdecydowanej większości kibiców „Los Blancos”, którzy pukali się w czoło po ogłoszeniu nazwiska następcy „Carletto”.
W końcu stało się to, co wydawało się kwestią czasu. Pierwszym szkoleniowcem Realu Madryt został Zinédine Zidane. Choć w styczniu tego roku zdaniem wielu madridistas sezon był już praktycznie przegrany, zaś kolejne pół roku miało stanowić dla Francuza jedynie bezstresowy okres adaptacji, „Królewscy” pod jego wodzą ostatecznie do samego końca bili się o tytuł mistrza Hiszpanii i – mimo wszystko dość niespodziewanie – awansowali do finału Ligi Mistrzów. Kibice zostali udobruchani, sam Florentino natomiast w końcu mógł chwilę odetchąć po tym jak przez kilka miesięcy znajdował się pod ostrzałem krytyki
Tak czy inaczej, diabli wiedzą, co jeszcze może uderzyć do głowy Pérezowi w razie ewentualnej porażki w sobotę.
Bramkarze
W sobotę na murawie od pierwszego gwizdka nie zobaczymy żadnego z golkiperów, którzy brali udział w finale sprzed dwóch lat. W stolicy Hiszpanii nie ma już bowiem ani Ikera Casillasa, ani Thibaut Courtois. W ich miejsce ujrzymy natomiast dwóch bramkarzy, których losy toczyły się w gruncie rzeczy w dość podobny sposób. Zarówno Keylor Navas, jak i Jan Oblak dołączyli do Realu i Atlético w lecie 2014 roku. Obaj też początkowo musieli sporo się napocić, by koniec końców zająć miejsce między słupkami. Kostarykanin w zeszłym sezonie pozostawał w cieniu Ikera Casillasa, szanse otrzymując jedynie w mniej ważnych meczach, Słoweniec – przez długi czas przegrywał rywalizację z Miguelem Ángelem Moyą.
Dziś i jeden, i drugi cieszą się jednak statusem „intocables” – nie do ruszenia. Keylor niejednokrotnie ratował dupę kolegom z drużyny, wyciągając strzały nie do obrony i udowadniając tym samym, że Real powinien dziękować Bogu za zepsuty faks w ostatnim dniu letniego okienka. Oblak z kolei zapewnił sobie Trofeo Zamora – nagrodę dla golkipera z najmniejszą liczbą wpuszczonych goli w Primera División. Jeśli uważacie jednak, że to zasługa wyłącznie szczelnej obrony Atlético (której rzecz jasna nie umniejszamy zasług, żeby nie było!), zachęcamy do odpalenia sobie poniższej kompilacji.
Obrońcy
Choć defensorzy obu drużyn w Lizbonie zdobyli łącznie trzy z pięciu bramek w spotkaniu (Diego Godín, Sergio Ramos i Marcelo), w sobotę od pierwszej minuty będziemy świadkami kilku zmian w obu jedenastkach.
W maju 2014 roku w podstawowym składzie „Los Blancos” wybiegli Fábio Coentrão, Raphaël Varane, Sergio Ramos i Dani Carvajal. Za dwa dni jednak na pewno nie ujrzymy pierwszego z wymienionych (Portugalczyk został wypożyczony do Monaco) ani – najprawdopodobniej – także drugiego. Miejsce Coentrão zajmie Marcelo, który w Lizbonie wszedł z ławki po czym walnie przyczynił się do triumfu Realu, zaś zamiast Varane’a powinien wystąpić przeżywający drugą młodość Pepe.
Co do Atlético, w porównaniu z finałem w sezonie 2013/14, brakować będzie jedynie João Mirandy, którego zastąpi będący rewelacją sezonu w Hiszpanii José Giménez. Reszta formacji obronnej pozostaje nietknięta – Luis Filipe (choć odszedł latem 2014 po sezonie wrócił na Vicente Calderón), Diego Godín i Juanfran. Ten ostatni jest zresztą wychowankiem… Realu Madryt.
Pomocnicy
Luka Modrić, Sami Khedira i Ángel Di María kontra Tiago, Koke, Raúl García i Gabi – tak to wyglądało dwa lata temu. Z siedmiu zawodników środka pola, którzy zmierzyli się ze sobą w stolicy Portugalii, w sobotę od pierwszej minuty ujrzymy zaledwie trzech, czyli – jak łatwo policzyć – mniej niż połowę. Szeregi „Królewskich” zdążyli opuścić Sami Khedira (Juventus), a także niekwestionowany bohater ostatniego finału pomiędzy obiema drużynami – Ángel Di María (najpierw Manchester United, obecnie PSG). Jeśli chodzi zaś o Atlético, z wymienionych wyżej piłkarzy w sobotę nie wystąpią Raúl García, który przeniósł się do Athleticu Bilbao, oraz Tiago, który wciąż do chodzi do siebie po złamaniu kości piszczelowej.
Jak to będzie wyglądało teraz? Obok Modricia zobaczymy najpewniej Toniego Kroosa i Casemiro, natomiast luki po Tiago i Raúlu Garcíi wypełnią Carrasco i Saúl. Casemiro i Saúl to zresztą piłkarze, którzy zasługują na kilka osobnych zdań.
Brazylijczyk jest uważany na Santiago Bernabéu za jedyny pozytywny efekt pracy Rafy Beníteza. Z początku odstawiany przez Zidane’a na boczny tor, z czasem stał się kluczowym zawodnikiem, bez którego dziś nikt nie wyobraża sobie wyjściowej jedenastki. O ile przez długi czas w hiszpańskich mediach nie ustawały debaty dotyczące tego, który z dwójki James-Isco powinien grać w pierwszym składzie, o tyle dziś nikogo nie bulwersuje fakt, że obaj siedzą na ławce. Casemiro okazał się bowiem zawodnikiem nadającym zespołowi równowagi, której Realowi brakowało od dawna.
Dość podobnie sprawa wygląda z Saúlem. Pomocnik „Los Colchoneros” również dopiero od tego sezonu ma niepodważalne miejsce w pierwszym składzie. Jego szczęście polegało jednak w znacznej mierze na nieszczęściu Tiago, który pod koniec minionego roku – jak już wspomnieliśmy – złamał kość piszczelową. Saúl wskoczył więc do jedenastki i… dziś jest jednym z najlepszych pomocników w Hiszpanii.
Z Saúlem wiążę się także całkiem ciekawa historia. Swego czasu młody Hiszpan trenował bowiem w szkółce Królewskich, jednak – eufemistycznie rzecz ujmując – nie wspomina tamtych czasów zbyt dobrze, o czym zresztą nie bał się powiedzieć wprost jakiś czas temu w rozmowie z dziennikarzami „El Mundo”. – W wieku jedenastu lat trafiłem do młodzików Realu, gdzie spędziłem rok. Dużo się tam nauczyłem, bardzo dojrzałem. Był to jednak wyjątkowo trudny okres w moim życiu, ponieważ wydarzyło się wówczas wiele rzeczy nie do końca związanych z aspektami czysto sportowymi. Kradziono mi buty, jedzenie, karano mnie zakazem wejścia na teren ośrodka treningowego, choć niczym nie zawiniłem – wyznał Saúl. W sobotę pomocnik Atléti będzie miał doskonałą okazję, by zemścić się za wszystkie zrabowane mu w przeszłości kanapki. Trzeba jednak przyznać, że już w zeszłym sezonie w całkiem niezłym stylu zagrał Realowi na nosie.
Atak
Atlético w sobotę w przedniej formacji wystawi kompletnie inny duet napastników niż w finale Champions League 2013/14. Na Vicente Calderón nie ma już bowiem ani Diego Costy, ani Davida Villli. Są za to Antoine Griezmann i Fernando Torres. Nad rzeką Manzanares nie mają jednak prawa narzekać na uszczerbek jakościowy. Kupiony z Realu Sociedad latem 2014 roku Francuz jest dziś bowiem uważany za jednego z najlepszych napastników w Europie, Torres z kolei po trudnych początkach po powrocie na stare śmieci w końcu odpalił. Choć Hiszpan już raz wygrał Ligę Mistrzów (z Chelsea), potyczka z Realem będzie dla niego z pewnością wyjątkowa, ponieważ stanie on przed szansą na zdobycie swojego pierwszego trofeum z klubem, z którego wyjechał na podbój świata.
A Real? W 2014 – Benzema, Bale, Cristiano. W 2016 – Benzema, Bale, Cristiano. Nie, tu naprawdę nie trzeba było nic wymieniać.
* * *
Koniec końców, okazuje się, że mimo upływu zaledwie dwóch lat, w sobotę od pierwszej minuty nie zobaczymy aż jedenastu zawodników z tych, którzy mierzyli się w finale Champions League w sezonie 2013/14. Jedni odchodzili, drudzy tracili miejsce w składzie, jeszcze inni doznawali kontuzji…
Tak czy inaczej, nie ma chyba osoby, która stwierdziłaby, że którykolwiek z zespołów w ciągu minionych 24 miesięcy stracił na jakości.