– Paweł, dlaczego nosisz czarne spodenki? Przecież barwy Tinkoffa są jaskrawe!
– Bo wyszczuplają! – odpowiada błyskawicznie Poljański. Wszyscy wokół zaczynają się śmiać, bo przecież ten chłopak jest wycieniowany jak włoska modelka.
Giro d’ Italia to jeden z trzech największych kolarskich tourów świata. Kolarze jadą do odcinki dzień w dzień, ale ja odwiedzam ich akurat podczas dnia wolnego.
– To co, pijemy po piwku? – rzuca w kierunku dziennikarzy Poljański. Humor mu dopisuje, choć nie zdziwiłbym się, gdyby było zupełnie inaczej. Bo przecież w ostatnich tygodniach dwukrotnie chorował i brał antybiotyki. Bo przecież ma w nogach tysiące przejechanych w górach kilometrów. Bo przecież jego przyjacielowi i liderowi Rafałowi Majce nie idzie na tym wyścigu tak, jak wszyscy się tego spodziewali – podium nadal jest daleko.
Poljański się nie łamie, bo to pozytywny chłopak. No a poza tym przecież może zjeść dziś mniej zdrowy posiłek!
– Dieta kolarzy jest restrykcyjna, ale gdyby kucharz nie zrobiłby im burgerów w dniu wolnym, to chyba musiałby karnie opuścić grupę – mówi mi Arek Wojtas. To wyjątkowo ciekawa postać: były kolarz, a obecnie… masażysta i kierowca grupy Tinkoff. A także powiernik Rafała Majki:
– Czasem po trudnym etapie, podczas masażu, lubię z nim pogadać o wszystkim poza sportem. To mnie relaksuję – przyznaje Rafał. Oczywiście życie całej drużyny kręci się wokół niego. Jest liderem, który potrafi pochwalić, ale i ochrzanić kolegę, o czym przekonał się Poljański.
– Bywa, że na niego nakrzyczę, a potem mam wyrzuty sumienia. “Zebra” to dobry chłopak, choć wkurzył mnie już tyle razy, że przestałem z nim spać w jednym pokoju. Ale gdybym zmieniał grupę, na pewno chciałbym go wziąć ze sobą – mówi Majka. Chłopak z Zegartowic, który we Włoszech spędził olbrzymią część życia. Nauczył się języka i tamtejszych zwyczajów, a miejscowi kibice kolarstwa go uwielbiają.
– Ma swoje fan kluby, które jeżdżą za Rafałem przez całe Giro – tłumaczy Wojtas. Do Majki przyjechali też Polacy. Tuż przed startem niedzielnej czasówki (która podobnie jak cały wyścig była pokazywana w Eurosporcie), gdy nasz kolarz rozgrzewał się na trenażerze przed busem Tinkoffa, jeden z nich zagadał:
– Zostawiłem w Cieszynie żonę i małe dziecko, żeby cię dopingować, jesteś wspaniały! – Majka słysząc te słowa tylko się uśmiecha. To nie jest czas na gadkę z fanami, przed ruszeniem na trasę trzeba się skupić. Ale już dzień później Rafał schodzi do grupki innych kibiców – z Gdańska – i spędza z nimi dobrych trzydzieści minut. Dziękuje za doping, ale też prosi o jeszcze.
– Kibice na trasie, podczas trudnego podjazdu, naprawdę mogą sprawić, że człowiek doda gazu – mówi.
– A że Giro to najbardziej polski z niepolskich wyścigów, to fanów z naszego kraju nie brakuje – dopowiada Wojtas. – Nie dziwię się, że tu przyjeżdżają. Mają pyszne spaghetti, które mogą popić winkiem. A za dnia delektują się nie tylko kolarstwem, ale i cappuccino. Żyć nie umierać!
Zawodnikom też zdarza się dziabnąć do kolacji lampkę wina. Wojtas: – W Tinkoffie nie ma z tym problemu, ale bywają grupy, które nie pozwalają na choćby kroplę alkoholu. Dariusz Baranowski, w przeszłości dwunasty zawodnik Giro: – Za moich czasów było podobnie. Ale generalnie żaden kolarz nie przesadza z alkoholem, zapewniam. My się naprawdę pilnujemy. I z piciem, i z jedzeniem.
W niedzielę boleśnie przekonuje się o tym, że dobry kolarz to szczupły kolarz. Wraz z kilkoma znajomymi dziennikarzami jedziemy trasą czasówki (10,8 km), która prowadzi praktycznie tylko pod górę. Ogólnie 900 m przewyższenia to nie są żarty. Szczególnie dla kogoś takiego jak ja kto – mimo że uprawia amatorsko triathlon – nie może pozbyć się brzuszka. – Dodatkowe kilogramy to jest w górach tragedia. Musisz zgubić ten bełcun, inaczej nie będzie z ciebie poważnego zawodnika – śmieje się ze mnie Baranowski.
Na podjeździe bolą nie tylko nogi, ale i męczy mnie psychika, głównie wtedy gdy jestem mijany przez wycieniowanych siwych Włochów, na oko 60-letnich. Albo przez faceta, który jedzie pod górę z… doczepionym do roweru wózeczkiem z dzieckiem. Tak w ogóle to obok mnie jadą setki ludzi, widać, ze Włosi kochają kolarstwo. Oczywiście – nie wszyscy zasuwają na kolarzówkach. Niektórzy wolą tylko dopingować, i to w nietypowy sposób. Oto na ósmym kilometrze spotykam grupkę fanów Vicenzo Nibaliego, którzy… częstują sportowców-amatorów piwkiem. Akurat ja odmawiam, ale kilku chętnie bierze browar i dziarsko pije nie przestając naturalnie pedałować. Co ciekawe, ci goście sami wlali w siebie tyle piwska, że podczas czasówki przeszkadzali kolarzom – jeden z nich… rozłożył na środku drogi materac i zaczął się opalać.
– Wóz Tinkoffa ledwo go minął – mówi mi dziennikarz PAP-u, który w nim jechał. Majka nie miał takich problemów. Wjechał na górę z dziesiątym czasem w niespełna 30 minut, mi zajęło to ponad dwa razy dłużej (61). Ta różnica najlepiej pokazuje w jakim tempie zasuwają pod górę kolarze.
– Latami pracujemy ciężko, żeby potem zapewnić sobie spokojne życie. Co będę robił po karierze? Może otworzę lodziarnie? – śmieje się Majka. Na co dzień nie myśli jednak o biznesach, a o tym jak wygrać wielki tour. Na tym Giro ta sztuka mu się nie uda, ale Rafał jest ciągle dosyć młodym zawodnikiem, dlatego możemy być spokojni, że podejmie jeszcze niejedną próbę triumfu w wieloetapówce. Jeśli którąś z nich zakończy sukcesem, wielu uzna go za najlepszego polskiego kolarza w historii, tak więc jest o co walczyć…