Bogusław Leśnodorski w czwartkowej Gazecie Wyborczej starał się nakreślić różnicę między Legią a pozostałymi polskimi klubami, które dostały się do europejskich pucharów. Że to inna dyscyplina sportu, że znacznie cięższa do udźwignięcia presja, no i więcej do rozegrania meczów.
– Przecież nasi piłkarze nie zagrali jak wszyscy 37 spotkań w lidze, tylko blisko 60. A niektórzy – doliczając jeszcze występy w kadrze – pewnie prawie 70 – mówi prezes Legii, który musiał się chyba mocno gryźć w język, by nie powiedzieć, że jego klub tych meczów miał po prostu dwa razy więcej.
No cóż, trochę Leśnodorski się w swoich wyliczeniach rozmija z rzeczywistością. Nikt spośród blisko trzydziestu zawodników nie zaliczył w tym sezonie 70 występów, nikt nie zaliczył sześćdziesięciu, nawet jeśli dorzucimy do tego występy w reprezentacji.
Zdecydowanymi liderami w warszawskim zespole są Nemanja Nikolić i Guilherme, którzy w rozgrywkach klubowych rozegrali po 55 spotkań. No ale Brazylijczyk w drużynie narodowej jeszcze nigdy nie wystąpił, Węgier – od lipca skromne cztery razy. Czyli bezapelacyjny zwycięzca w tej klasyfikacji ma na koncie 59 gier, jest napastnikiem i dodajmy, że przebiegł pewnie mniej, niż szósty w klasyfikacji Jodłowiec chociażby.
Wygląda to następująco:
Nikolić – 59 (55 w klubie + 4 w reprezentacji)
Guilherme – 55
Kucharczyk – 50
Duda – 48 (43 w klubie + 5 w reprezentacji)
Prijović – 47
Jodłowiec – 46 (41 w klubie + 5 w reprezentacji)
Lewczuk – 44
Pazdan – 44 (39 w klubie + 5 w reprezentacji)
70 meczów… No cóż, jak dobrze widzicie powyżej, jesteśmy w stanie znaleźć tylko dwóch zawodników, którzy przekroczyli „piećdziesiątkę”. Nie udało się to również Hamalainenowi (50), który akurat w Legii nie zdążył jeszcze zbytnio nagrać.
Przecież nasi piłkarze nie zagrali jak wszyscy 37 spotkań w lidze, tylko blisko 60. A niektórzy – doliczając jeszcze występy w kadrze – pewnie prawie 70.
Intencje Leśnodorskiego były jasne – Legia gra dużo więcej niż inni, to zupełnie inne obciążenia. I to się zgadza. Ale po chwili trzeba dodać – Legia ma też o wiele szerszą kadrę. Legia połowę sezonu gra Brzyskim, drugą Hlouskiem, Legia może dowolnie rotować Lewczuka, Pazdana i Rzeźniczaka, Legia może sobie pozwolić na jednoczesne usadzenie na ławce i Dudy, i Hamalainena, a jeśli poniesie ją fantazja – jak w Gdańsku – to może zagrać Masłowskim. To pierwsza, najważniejsza sprawa – kilku niezastąpionych gości faktycznie gra od deski do deski, ale reszta wcale nie ma dużo gorzej i ciężej od takiego Janoszki czy Koruna.
Druga kwestia – Legia wiosną grała już łeb w łeb ze wszystkimi, po dwóch miesiącach odpoczynku, spisując się o wiele lepiej, niż jesienią. Grali mniej, to częściej wygrywali – można by wysnuć wniosek i przyklasnąć teorii o wyniszczających ciężarach zawodników Legii Warszawa. Ale, ale. Prezes stołecznego klubu zasugerował, że takie Zagłębie Lubin to “inna liga”. No więc właśnie – nie inna liga. Wiosną, gdy liczba meczów była porównywalna, lubinianie zdobyli tyle samo punktów, co Legia, a mecz w rundzie finałowej pewnie wygrali.
Oczywiście, ogólne przesłanie – w Warszawie piłkarzom jest nieco ciężej, i fizycznie, i psychicznie – się zgadza, ale szczególne litowanie się nad zespołem, który ma ze 30 gotowych do gry zawodników nie ma sensu. Jeśli Legia gra “inny sport” to nie dlatego, że ma do rozegrania więcej spotkań, ale dlatego, że ma pieniądze na opłacenie dwa razy szerszej kadry niż “Piast, Zagłębie czy Pogoń Szczecin”.