Pierwszego pechowca zgrupowania niestety już znamy: został nim Paweł Wszołek. W wyniku kontuzji – złamana kość promieniowa lewej ręki z przemieszczeniem – wypada z kadry na ostatniej prostej. Dodatkowych powołań podobno nie będzie.
Chłopa szkoda, bo zrobił co tylko mógł, by pojechać, a również pokazał się z takiej strony, że po prostu mógł się przydać. Biorąc Wszołka na Euro nie brało się wczasowicza w rodzaju Sibika czy Gizy, ale gościa, który mógł kandydować nawet do pierwszej jedenastki. Tak jest, wiemy: zleciał z hukiem z Serie A. Hellas wycierało dno tabeli tak pieczołowicie, że można się było w dnie przejrzeć. Ale w takiej drużynie tym bardziej należy doceniać, że robił liczby, poza tym jeszcze takim mocarstwem futbolu nie jesteśmy, by kręcić nosem na zawodnika grającego porządnie tydzień w tydzień w lidze włoskiej.
Przyjechał, był zagadką na kadrze. I co? I zagrał świetnie z Finlandią, rozwiał wątpliwości. Udowodnił, że jest w gazie, że dojrzał, że może być – cytując klasyka – plusem dodatnim tej reprezentacji. Może nie asem w talii Nawałki, może nie jednoosobowym fullem z ręki, ale już jakimś solidnym waletem karo? Czemu nie.
Pech to naprawdę wyjątkowy, bo poważna kontuzja – trzy miesiące przerwy – przytrafiła mu się tak naprawdę podczas wakacji. Jurata, hotel Bryza, szeroko pojęta integracja, biegające po hotelu dzieciaki, a tu łup – Wszołek wypada. Co tam się stało, wywrotka na rowerze? Gdybyśmy byli wstrętni, powiedzielibyśmy, że Wszołek nieszczęśliwie wywrócił się o podłożoną na schodach nogę Sławka Peszki, który wcześniej musiał drżeć o finały, a teraz jest pewniakiem, jednak teraz uważamy, że byłoby to trochę zbyt perfidne.
Tak czy owak – Wszołek ma peszka. My zaś Peszkę.
Fot. FotoPyK