Ostatnio w modzie są u nas piłkarze-talizmany. W Podbeskidziu na przykład Zubas, Mójta i Nowak udowodnili, że z nimi w składzie zawsze się spada, i to nawet w wariancie, kiedy tuż po sezonie zasadniczym trafia się do grupy mistrzowskiej. To samo w Legii: z Ondrejem Dudą poza pierwszą jedenastką zachodzi zdecydowanie większe prawdopodobieństwo na rozegranie dobrego meczu. Chociaż akurat ostatnio moc związana z nieobecnością w składzie Słowaka została zniwelowana poprzez moc związaną z obecnością w składzie Michała Masłowskiego. Na tym jednak nie koniec, bo swój zupełnie wyjątkowy talizman ma też Lech Poznań.
To oczywiście Maciej Wilusz, który po powrocie do “Kolejorza” dokonał rzeczy niebywałej. Otóż jego obecność w składzie Lecha była większą korzyścią dla przeciwników niż posiadanie we własnych szeregach Leo Messiego czy Cristiano Ronaldo. Podopieczni Jana Urbana z Wiluszem na boisku zawsze przegrywali, i to bez najmniejszego wyjątku. Poniżej wszystkie tegoroczne mecze z udziałem sympatycznego środkowego obrońcy:
Podbeskidzie 1:4
Legia 0:2
Śląsk 0:1
Pogoń 0:1
Zagłębie 0:3
W każdym zagrał po 90 minut i wszystko było w czapę. A pozostałe mecze oglądał z perspektywy widza. Mamy więc same porażki, bez nawet jednego zwycięstwa czy remisu. A przecież Lech jednak nie jest drużyną, która przegrywa non stop. Gdybyśmy podzielili tegoroczne mecze “Kolejorza” na te z Wiluszem w składzie i bez niego, wyglądałoby to następująco:
Z Wiluszem: 0 zwycięstw, 0 remisów, 5 porażek
Bez Wilusza: 5 zwycięstw, 2 remisy, 3 porażki
Co więcej, Lech z Wiluszem w składzie tracił też dwa razy więcej goli. I z całą pewnością nie ma tu przypadku, bo przecież pan Maciej sam często bezpośrednio zawalał bramki. Tak było chociażby w meczu z Legią, gdzie asystował przy golu Nikolicia, tak było też i wczoraj z Zagłębiem, gdzie w absurdalny sposób krył na radar Dąbrowskiego.
Tym samym Wilusz, z całkiem solidnego obrońcy w Kielcach, przemienił się w zupełnie beznadziejnego w Poznaniu. Wydaje się, że głowa tu ewidentnie nie nadążyła za resztą. Presja wyniku, presja trybun – to wszystko zdaje się dla niego zbyt wiele. On potrafił błyszczeć w drużynach, w których nie było żadnych oczekiwań, jak Bełchatów czy Korona. Walka o mistrzostwo Polski to jednak zdecydowanie nie ten rozmiar kapelusza.
A tak na pocieszenie – Korona się utrzymała. Raz, że jest to też zasługa samego Wilusza, a dwa, że jest to też pewna opcja na grę w przyszłym sezonie. Bo raczej wątpliwe, by w Poznaniu ktoś chciał jeszcze budować wokół niego defensywę.
Fot. FotoPyK