Reklama

Od Szołtysika do Dancha. Wielkie potyczki Legii z Górnikiem

redakcja

Autor:redakcja

08 maja 2016, 07:42 • 10 min czytania 0 komentarzy

Przywiązani do tradycji kibice, słysząc że dziś derbami Polski nazywa się mecze Lecha z Legią, od razu oburzają się przypominając, że prawdziwe, pełnokrwiste ligowe klasyki, to były starcia stołecznej drużyny z Górnikiem Zabrze. Te dwie ekipy dostarczały swego czasu większość graczy dla reprezentacji, a w pojedynkach między nimi szły iskry – często nawet długo po ostatnim gwizdku. Z okazji stulecia Legii wraz z piłkarzami klubu z Zabrza – byłymi i obecnymi – wspominamy wyątkowy smak tamtych spotkań.

Od Szołtysika do Dancha. Wielkie potyczki Legii z Górnikiem

Zygfryd Szołtysik (piłkarz Górnika w latach 1962-1974 i 1975-1978)

zygfryd_szoltysik_3456

Za pana czasów te spotkania to były mocne ligowe klasyki. Jak pan wspomina ich klimat?

Z Legią przez całą moją karierę rozgrywaliśmy bardzo ciekawe, stojące na wysokim poziomie spotkania. To tak jak derby z Ruchem czy z Polonią Bytom. Legia zawsze była klubem, który był w czołówce. Te mecze zawsze były potwornie zacięte, Legia miała też zawsze doskonałych zawodników w swojej drużynie.

Reklama

Jakiś szczególnie dawał się we znaki?

Było paru takich, najlepiej z nich wszystkich wspominam kolegę mojego z reprezentacji, Lucjana Brychczego. Według mnie, to był najlepszy zawodnik w całej Legii przez te wszystkie lata. Wyborny technik piłkarski, najlepszy w Polsce. Szybki, potrafił strzelać sporo bramek, nam kiedyś w jednym meczu wbił ich aż pięć. Poza tym wspaniały człowiek, z którym można było o wszystkim rozmawiać. Był dużo starszy ode mnie, ale on był mały, ja byłem mały i jakoś tak się skumplowaliśmy.

Któryś z tamtych meczów szczególnie zapadł w pamięć?

Właśnie ten, w którym Brychczy strzelił nam pięć bramek w Warszawie. Później była kupa takich spotkań, gdzie raz wygrywaliśmy my, raz oni… Czasami oni u nas, my u nich. Ale zawsze te mecze były bardzo zacięte. Zresztą zawodnicy jak Deyna, Blaut, Gadocha, którzy stanowili o sile nie tylko Legii, ale i reprezentacji, decydowali o wielkim prestiżu tych starć.

A jak to wyglądało z kibicami? Wtedy te stosunki Śląsk – Warszawa były dość mocno napięte.

Raz był taki przypadek, że nam wybili szyby w autobusie i musieliśmy wracać do Zabrza bez nich, pookrywani jakimiś kurtkami, bo wtedy było bardzo zimno. To mi się zapisało w pamięci najmocniej.

Reklama

Były podobno czasy, kiedy za premie za mecz z Legią można było kupić mały samochód?

To nie za moich, chyba że taki z kiosku! (śmiech) Zawsze mecze z mocnymi drużynami według tabeli były wyżej premiowane, z Ruchem było zresztą podobnie, ale nie aż tak.

To napięcie między piłkarzami Legii a piłkarzami Górnika było odczuwane też na kadrze?

Nie. Co innego jest na meczu, gdy się gra między sobą, a co innego, jak się jednak spotyka na zgrupowaniu reprezentacji. Trzeba pchać ten wózek w jedną stronę, bez tego nie byłoby sukcesów naszego pokolenia.

***

Ryszard Komornicki (piłkarz Górnika w latach 1983-1989)

5419832011707058

Z czym się kojarzą Panu mecze Górnika z Legią ?

Przede wszystkim z ogromnym prestiżem. Wiadomo, o co graliśmy my i o co grała Legia. Oba zespoły walczyły o krajową dominację, o mistrzostwo, Legia to była wielka marka, Górnik również. Wygrana w takim meczu była czymś niesamowitym, znaczącym dużo więcej niż pokonanie większości innych drużyn.

Wsród kibiców czuło się, że to  jest to coś więcej niz tylko zwykły mecz ligowy?

Myślę, że jakby sprawdzić, ile osób wtedy przychodziło na te spotkania, to miałby pan najlepszą odpowiedź. Bywało i tak, że w Zabrzu brakowało biletów, nie było wolnych miejsc na stadionie, szpilki nie szło wsadzić. To były mecze stojące na bardzo wysokim poziomie, dało się to zresztą odczuć. Że gra prowadzona jest w dobrym tempie, w atrakcyjny sposób, że spotykają się klasowe jedenastki. Nasz prezes też dawał nam znać, że to dla niego arcyważne spotkanie, nigdy nie graliśmy w nim o normalną premię. Zawsze o podwójną czy potrójną.

Podobno za takie najbardziej prestiżowe mecze można było i samochód zgarnąć?

Ja tam miałem jeden samochód i wystarczył, ale za taką wygraną mogliśmy zarobić naprawdę wielkie pieniądze. Czy można było za to kupić auto, nie wiem. Może i nie, ale na pewno niewiele brakowało. Chyba że uznajemy, że maluch to samochód (śmiech). Ale to były uczciwie zarobione pieniądze. Bo jednak w tych czasach mecze Legia – Górnik grało się faktycznie o coś.

Który rywal Legii był tym najtrudniejszym do zatrzymania?

Sporo klasowych graczy było, zresztą graliśmy ze sobą tak często, że znaliśmy się jak łyse konie. Z reprezentacji, z ligi… Na pewno Dariusz Dziekanowski był bardzo nietuzinkowym piłkarzem, Andrzej Buncol również miał ogromny wpływ na grę zespołu. Oczywiście było wielu innych, świetnych, żeby potem się nie obrażali (śmiech). Ale ci dwaj to byli zawodnicy, którzy tamtą Legię przerastali, mieli ogromne umiejętności indywidualne.

Rywalizacja przekładała się potem na grunt reprezentacyjny?

Niestety tak. Gdybyśmy na mistrzostwach świata w 1986 roku byli jednym zespołem i myśleli o graniu razem, niezależnie od tego kto wychodzi, to na pewno wypadlibyśmy dużo lepiej. My, piłkarze Górnika, byliśmy traktowani inaczej, nie równoprawnie z piłkarzami Legii. Chociaż niektórzy mi docinali, twierdzili, że ja byłem „synem Piechniczka”… Ale po takim czasie potrafię jednak wybaczyć tym, którzy mają w pamięci luki i nie wiedzą do końca o czym opowiadają. Ja się niestety przez to bardzo źle czułem w kadrze. Człowiek nie był przyzwyczajony do takiego grania „każdy sobie”, do tej niezdrowej rywalizacji między nami. To nie było dobre.

Który z tych meczów z Legią, w których sam uczestniczył, wspomina pan najlepiej?

Byłoby kilka takich, do których lubię wracać. Raz na wiosnę, bodaj w 1985 czy w 1986 roku było 3:1 dla nas przy wypchanym po brzegi stadionie. Komplet publiczności, taki wynik – coś wspaniałego. Ale jakbyśmy usiedli dłużej przy kawie, to przypomniałbym sobie dosłownie każde spotkanie z Legią. To były mecze, których nie da się tak o, po prostu, skasować z pamięci.

***

Tomasz Wałdoch (piłkarz Górnika w latach 1988-1994)

GELSENKIRCHEN, GERMANY - JULY 07: Tomasz Waldoch during the Team Presentation of FC Schalke 04 on July 7, 2005 in Gelsenkirchen, Germany. (Photo by Christof Koepsel/Bongarts/Getty Images)

Jakie emocje wzbudzała w was rywalizacja z Legią?

Wiadomo, że to dla każdego zespołu w Ekstraklasie, nie tylko dla Górnika, mecze z Legią miały dodatkowy smaczek. Bardzo czekało się na te spotkania, gdy przyjeżdżała drużyna z Warszawy, czy gdy my, jako Górnicy jechaliśmy do stolicy. U każdego z zawodników można było poczuć te dodatkowe emocje, ja nie byłem wyjątkiem. Legia to klub, który w Polsce ma tylu zwolenników, co przeciwników, także jak by nie patrzeć, jest bardzo popularna w Polsce. Dla nas tego typu spotkania wiązały się z dodatkową motywacją, żeby pokazać, że jesteśmy drużyną lepszą. Szczególnie że taka jest historia, że Legia zawsze ściągała do siebie różnym sposobem zawodników absolutnie najlepszych z innych zespołów. To była śmietanka piłkarzy z całej Polski, również ze Śląska.

Spotkanie dotykało również spraw społecznych? Dało się to odczuć, że dla kibiców to coś więcej niż tylko mecz, że to pojedynek hanysów z gorolami?

Jak ja grałem, to ten okres czasu, gdy myśli się o takim kontekście, był jeszcze przede mną. Za młody chyba byłem, żeby tego typu spostrzeżenia mieć na ten temat. Mecz z Legią był dla mnie dodatkowym smaczkiem, ale nie pod tym względem – społecznym, politycznym.

Mówiąc o meczach z Legią nie sposób nie wspomnieć tego z 1994 roku, decydującego o mistrzostwie kraju, po którym mówił pan, że „jest zaskoczony postępowaniem sędziego, że Legioniści faulowali, a nie dostawali kartek, a Górnik wręcz przeciwnie”.

Nic się nie zmieniło w moim postrzeganiu tamtego spotkania, nawet mimo upływu czasu. Nikt nikogo wtedy za rękę nie złapał, ale sam przebieg, jeśli człowiek sobie prześledzi to spotkanie, był dziwny. Wiele było takich momentów, które obecnie byłyby bardzo intensywnie dyskutowane, analizowane przez ekspertów w studiach telewizyjnych, gdzie każda akcja jest rozbierana na czynniki pierwsze. Trzeba by było poświęcić tym sytuacjom bardzo wiele czasu. Te trzy czerwone kartki… W ilości zawodników, w jakiej kończyliśmy mecz, nigdy nie grałem spotkania ani w polskiej lidze, ani w niemieckiej Bundeslidze.

Czuliście przed albo po spotkaniu, że coś wokół niego mogło być nie tak?

Dyskusje były różne. To są tylko spekulacje, nikt nikogo złapać za rękę nie złapał. Te nasze odczucia, poszlaki, jakieś subiektywne spostrzeżenia. Ale to na pewno pozostawia niesmak, niemiłe wspomnienia, żeby Legia w taki sposób zdobywała mistrzostwo Polski. Ja bym się na pewno nie cieszył z tytułu wygranego w taki sposób. Zwyczajnie nie czułbym się mistrzem.

Podobno później długo między wami a piłkarzami Legii panowała nieprzyjemna atmosfera. Jacek Grembocki wspominał po latach, że zapobiegł pan nawet bójce przy ognisku na zgrupowaniu reprezentacji, gdy Adam Fedoruk z gitarą w ręku śpiewał prowokujące piłkarzy Górnika piosenki.

Odnosić się do nazwisk nie będę, ale nie ukrywam – wtedy w reprezentacji był blok śląski, z Górnika i blok z Legii Warszawa. Rywalizacja była, dało się ją odczuć podczas zgrupowań. Nie będę wracał do przeszłości, ale były momenty, które nie są mile wspominane, nie tylko przeze mnie, również przez wielu innych zawodników z tamtej drużyny Górnika Zabrze. Różnego rodzaju przyśpiewki, docinki w naszym kierunku ze strony zawodników Legii. To wszystko nie było na miejscu.

Te napięte stosunki panują między wami do dziś?

Ja stąd, z Niemiec, nie mam kontaktu z nikim z Legii, z Górnika gdzie grałem w zasadzie też nie. Przy okazji jakiegoś meczu charytatywnego się człowiek jeszcze z kimś tam spotka, ale raczej patrzy się na tę całą sytuację z dystansu. O zawiści czy nienawiści nie ma już mowy, absolutnie. Niesmak wielki pozostał, ale czas goi rany.

Który z napastników stołecznego klubu był najtrudniejszym z rywali z tamtego okresu?

Nie ukrywam, że było kilku klasowych zawodników, ale pierwsze nazwisko jakie się nasuwa, to Wojtek Kowalczyk. Kiedy miał swój okres świetności, to naprawdę brylował. Dobrze operował piłką, fajnie dryblował z piłką przy nodze, był szybki. Wielki zawodnik.

***

Adam Danch (piłkarz Górnika od 2007 roku)

T-MOBILE EKSTRAKLASA LECHIA GDANSK VS GORNIK ZABRZE

Z czym ci się kojarzą mecze z Legią?

Tutaj na Śląsku pierwszy, najważniejszy mecz to ten z Ruchem, ale drugi to właśnie ten z Legią. Wiadomo, tu Warszawa, tu Ślązacy, dlatego dla ludzi te spotkania mają dodatkowy odnośnik, dodatkowy smaczek.

Ty od małego kibicujesz Górnikowi, znasz kibiców, czujesz że to spotkanie ma dla nich większe znaczenie niż „zwykły” mecz ligowy?

Dla wszystkich fanów Górnika, ale i w ogóle śląskich klubów to zawsze będzie spotkanie wyjątkowe właśnie ze względu na ten pojedynek Śląsk – stolica. No a i Legia teraz nas po tym meczu z Lechem chyba dużo bardziej znienawidziła, pojawiły się jakieś zarzuty że oddaliśmy to spotkanie bez walki.

W szatni się jakoś szczególnie na tę Legię sprężacie?

Nie, nic takiego nie ma. Wiadomo, każdy na Legię się spina, bo to topowa drużyna, ale każdy wie z kim gra, jaki to jest mecz. Nikogo nie trzeba dodatkowo mobilizować, jeszcze trener zawsze dołoży coś od siebie przed takim spotkaniem więc nie ma potrzeby.

Który z meczów z Legią wspominasz najlepiej?

Chyba ten, w którym było 2:2, gdy graliśmy u siebie i udało mi się strzelić bramkę. Jakiegoś wielkiego szczęścia do Legii nie mam, szczerze mówiąc nie wiem czy wygrałem przeciwko nim chociaż jeden mecz… Zawsze jak chłopaki wygrywali, czy w lidze, czy w Pucharze Polski, to akurat nie mogłem zagrać.

Nie było takiego meczu przypadkiem kiedyś w okolicach świąt wielkanocnych, który później okazało się że pozwolił się wam utrzymać? Nie grałeś już wtedy?

Racja, wtedy grałem, był taki jeden mecz za trenera Motyki. Fajnie że mi o nim przypomniałeś. Czyli jednak potrafię (śmiech).

Jakaś szczególna impreza po nim była? To chyba jedyny mecz jaki wtedy wiosną wygraliście aż do decydującego z Wisłą Płock, to musiała być ulga.

Nie, zawinęlismy się szybko do domów, bo też nasza sytuacja była bardzo nieciekawa i nie było powodów do świętowania. Ale ciekawych meczów z Legią u siebie było parę, to 2:2 w tym sezonie choćby fajnie z naszej strony wyglądało.

Najgorsze wspomnienie z meczów z tym rywalem?

Wszystkie te porażki. Najbardziej bolała ta u siebie w poprzednim sezonie, jak dostaliśmy 0:4. Parę się ich zdarzyło, to nigdy nie jest za fajne.

Przez te lata jakiś rywal z Legii szczególnie dał ci popalić?

Miro Radović zawsze nam się dawał we znaki, był taki mecz w Warszawie, gdzie sam wydarł nam prowadzenie, dwie bramki strzelił. To był klasowy piłkarz, bardzo ciężko się przeciwko niemu grało. Ale było też sporo innych porządnych graczy, wszystko zależało od okresu.

Przygotował SZYMON PODSTUFKA

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...