Jay-Jay Okocha – tak dobry, że nazwali go dwa razy. Ambasador futbolu przesyconego błyskotliwością i efektownością. Król technicznych popisów na jednej półce z Ronaldinho, w Nigerii pierwszy po Bogu. Niestety przy całej jego klasie był też piłkarzem, który nie do końca pasował do współczesnej piłki, a który przez to miewał okresy bez efektywności – jego talent trudno było zagospodarować. Niemniej gdy już Jay-Jay błysnął, to blaskiem oślepiającym. Nie było czego zbierać.
Oliver Kahn to postać na odrębne opowiadanie. Mur, postrach napastników, jeden z najsłynniejszych golkiperów swojego pokolenia. Ale na początku lat dziewięćdziesiątych Jay-Jay po prostu ośmieszył Kahna i resztę obrońców, a zrobił to z taką lekkością, jakby chodziło o mecz grany po szkole. To jest akcja, w której pięć razy wydaje się, że Jay-Jay dawno powinien strzelać zamiast kiwać, ale ostatecznie wyszło na jego, a gol zapisał się w historii Bundesligi.