Sytuacja w pierwszej lidze delikatnie rzecz ujmując nie sprzyja emocjom w końcowej fazie sezonu. Po wycofaniu Dolcanu drastycznie stopniała strefa drużyn walczących o utrzymanie – wydaje nam się, że taki Stomil spokojnie możemy zaliczyć do tych, którzy już za plecy nie patrzą. Z przodu tymczasem duet liderów wyrwał się peletonowi na tyle mocno, że w ostatnich kilku kolejkach już właściwie dobija spokojnie do brzegu. A dobijanie do brzegu – jak to na spokojnym jeziorze – specjalnie efektowne nie jest.
Gospodarze, czyli Wisła Płock? No w teorii powinni, no w teorii wypadałoby jakoś udowodnić, że zasługuje się na Ekstraklasę. Ale szczerze – po co? Po co, jeśli trzeci w tabeli Zawisza goni z taką determinacją, jak te kobity na końcu „Benny Hilla” gonią fajtłapowatego angielskiego komika. Wojtek Kowalczyk komentujący ten mecz trafnie zauważył – nie ma za bardzo przed kim uciekać. A skoro nie ma, to wiślacy atakowali z przekonaniem Kliczki uczestniczącego w przepychance z siostrzeńcem. Trochę odepchnęli, trochę zamarkowali uderzenie, ale nikomu krzywda się nie stała.
Może poza nami, widzami tego widowiska. Nieliczne celne strzały z drugiej połowy i kilka fajnych, płynnych akcji przyszłorocznego ekstraklasowca – to zdecydowanie za mało jak na 90 minut na własnym stadionie ze Stomilem Olsztyn. Jeśli goście mówią: „chcieliśmy konsekwentnie zagrać w defensywnie” to wiadomo, co tu się wyrabiało. Wyróżnić można Piotra Skibę, który wyjął kilka (zaokrąglimy do góry, bo chyba były takie dwa) mocnych uderzeń z dystansu i… niewiele więcej. Delikatnie można by to ująć – nikt nie chciał się tu odkryć, by nie nadziać na kontratak. Nieco mniej delikatnie – 0:0 było wynikiem najbardziej pożądanym z obu stron i było to widać w grze obu zespołów.
Wisła Płock pewnie nie uszczupli jakoś szczególnie swojej przewagi nad Zawiszą. Stomil ma już upragnione czterdzieści punktów, które raczej wystarczą do utrzymania. Sytuacja „win-win”, obustronna korzyść. Z niekorzyścią dla widza.
***
Ale zawsze mogliśmy w tym czasie oglądać Wigry z Miedzią, a tam też bez goli. Jedyne bramki padły dziś w Katowicach, dla Bytovii, która ograła GKS 2:0. Ogółem jednak dzisiejszej ligi raczej byśmy nikomu na wieczór nie polecili. Chyba że chcecie uśpić dziecko – po kwadransie zmuliłby się nawet Denis Rozrabiaka.
Fot. FotoPyK