Euro 2000 – dla całego pokolenia pierwsza bądź jedna z pierwszych wielkich piłkarskich imprez, a według angielskiego dziennikarza Jonathana Wilsona nawet najlepszy turniej w historii. My też do dziś świetnie pamiętamy złotego gola Trezegueta, 3:3 Słowenii z Jugosławią, bajecznie grającą do pewnego momentu Holandię, genialnego Toldo, sromotną klęskę Niemców, która zmusiła ich do remontu systemu szkolenia. Doskonale pamiętamy też wbijający w fotel mecz Portugalia – Anglia i jego zwrotny punkt: wspaniały strzał Luisa Figo.
Anglicy zaczęli ten turniej tak, że pół Wysp Brytyjskich już zastanawiało się, jak będzie przebiegać mistrzowska feta. Po siedemnastu minutach Anglia prowadziła z Portugalią 2:0 po dwóch asystach Beckhama i golach Scholesa oraz McManamana. To była klasyczna drużyna: Seaman w bramce. Dalej bracia Neville, Sol Campbell, pomoc z Incem czy Scholesem, atak Owen – Shearer. Ta banda naprawdę miała potencjał. Mogła osiągnąć sporo.
Ale w tym akurat meczu Luis Figo złamał im kręgosłup.
Biegnie sam z piłką od linii środkowej, jest otoczony, nie ma w zasadzie żadnej pomocy. I chyba dobrze, bo gdyby miał pomoc, to może by kombinował, a tak przymierzył, huknął i Seaman nie miał nawet po co się rzucać. Perfekcyjne uderzenie? Na takie wygląda, ale był tu też element farta: Figo puścił piłkę między nogami bodajże Adamsa (spektakularna siata), a ta odbiła się od nóg Anglika i również dzięki niemu nabrała takiej trajektorii.
Portugalia odrobiła straty, wygrała 3:2. To był tradycyjny dla Anglii turniej zmarnowanych szans: zarówno ten mecz jest tego dowodem, jak i fakt, że na koniec pokpili sprawę z Rumunami.
Gol Figo od 5:00: