W Milanie za symbol długowieczności uchodzi raczej Maldini, ale przecież równolegle do jego ery w tej samej formacji przebywał gość, który także zrobił sobie jaja z metryki. Jeśli macie ochotę oszukać nieco kalendarz – możecie zgłosić się do Alessandro Costacurty. Włoskiemu obrońcy stuka dziś pięć dyszek, a przecież to najstarszy strzelec bramki w Serie A – w swoim ostatnim meczu we włoskiej lidze strzelił z karnego. Miał wówczas 41 lat i 25 dni.
Założymy się, że we włoskich old-boyach nadal jest skałą, tym samym nieustępliwym obrońcą, nisko zawieszonym na nogach, którego może i dasz radę przejść, ale będziesz miał pewność, że będzie biegł za tobą tak długo, aż wreszcie wyszarpie ci tę piłkę. Dwadzieścia lat gry w jednym klubie – dziś to jakiś ewenement. Okej, łatwiej związać się z klubem na całe życie, jeśli jest to Milan, a nie Bologna czy Cagliari, ale takie przykłady w dzisiejszym świecie to i tak duża abstrakcja, którą należy szanować i doceniać. Costacurta z Mediolanu ani myślał wyjeżdżać. Opuścił go tylko raz, kiedy poszedł na wypożyczenie do Monzy. Był wtedy młodym chłopakiem, potrzebował ogrania.
Poza tym? W Milanie zagrał 663 oficjalnych meczów. Trofea mogą nie mieścić mu się na półce. Zdobył siedem scudetto, pięć Pucharów i cztery Superpuchary Europy, Puchar kraju i pięć Superpucharów. Spełniony może się czuć także w piłce reprezentacyjnej – to w końcu wicemistrz świta z 1994 roku. Po karierze próbował trenerki, ale szybko przekonał się, że to nie taki lekki kawałek chleba. Narobił za to wokół siebie szumu, kiedy… publicznie przebrał się za kobietę. Wszystko w ramach kampanii przeciw homofobii.
No cóż, bywa. Wszystkiego najlepszego!