Reklama

9 zawodników defensywnych w Koronie. Panie Brosz, pan się tak nie boi!

redakcja

Autor:redakcja

23 kwietnia 2016, 17:37 • 3 min czytania 0 komentarzy

Od kiedy Korona zaczęła rundę finałową, Marcina Brosza jakby obleciał strach. Pamiętamy przecież jak kielczanie prezentowali się wiosną – byli chodzącą gwarancją emocji, a wynik 3,33 goli w meczu z udziałem tej drużyny mówi sam za siebie. Ale kiedy zaczęła się gra o trzy punkty, Brosz zapałał miłością do piłkarzy, którzy w teorii odpowiedzialni są głównie za bronienie.

9 zawodników defensywnych w Koronie. Panie Brosz, pan się tak nie boi!

Dlatego apelujemy: panie Brosz, pan się nie dyga, bo może to się fatalnie skończyć!

Wystarczy popatrzeć na dzisiejszy skład, gdzie znalazło się miejsce dla aż trzech defensywnych pomocników. O ile Jovanović coś tam jeszcze w ataku jest w stanie zaoferować, o tyle Grzelak i Fertovs są trochę jak związany więzień na egzekucji. Może i coś tam by chcieli ukłuć, ale niewiele mogą. Łotysz to w ogóle jest ciekawy przypadek. Jest już w Polsce 1,5 roku, a jeszcze ani razu nie trafił do siatki, nie zaliczył asysty, ba, nie wie nawet jak smakuje kluczowe podanie. Trudno też jednoznacznie stwierdzić, że to przecinak – specjalnie nie widać go jak rozbija ataki. W tym sezonie tylko raz wzbił się ponad notę wyjściową. Co ten koleś nadal robi w Ekstraklasie? Ba, co nadal robi w pierwszym składzie?

Oczywiście odpowiedzi jest co najmniej kilka. Pozoruje, statystuje, udaje…

Ale na trójce defensywnych w środku się nie skończyło – przez ostatnie 25 minut, po wejściu Gabovsa na skrzydło, na murawie oglądaliśmy w żółto-czerwonych koszulkach aż dziewięciu (!) graczy odpowiedzialnych stricte za defensywę (wejścia Przybyły na końcówkę nie liczymy). W pierwszej połowie Korona momentami ośmieszała swojego rywala, liczba ataków się zgadzała, gospodarze mieli nad meczem pełną kontrolę, ale w drugiej… No cóż, zamknęli się, oddali kompletnie pole gry, a goście szturmowali ich bramkę. Strzelali, strzelali, aż w końcu jeden ze strzałów ręką zablokował Diaw – to musiało się tak skończyć. Ekipie Szatałowa spadł z serca dwutonowy głaz – karny Śpiączki zatrzymał licznik bez zdobytej bramki na 621 minutach.

Reklama

Rywal już dawno powinien być na deskach, a tymczasem nie dość, że się podniósł, to zdołał jeszcze przylutować gonga. W tym miejscu należy wspomnieć Sergiusza Prusaka, który PERFEKCYJNIE chronił łęcznian przed ciosami. Nie przekreślamy Górnika, ale to pewnie jeden z ostatnich meczów doświadczonego bramkarza na poziomie Ekstraklasy. Jeśli się żegnać z najwyższym poziomem – to właśnie w taki sposób. Dziś wyjmował wszystko. W Koronie nie bardzo było komu kreować akcji, więc odpowiedzialność za atak na swoje barki wziął duet Pawłowski-Cabrera. Strzały tego pierwszego z bliska? Nie ma sprawy. Sam na sam drugiego? Także do wyjęcia. Karny w ostatnich minutach? No problem. Przy golu Hiszpana nie miał nic do powiedzenia. Swoją drogą, Cabrera po raz kolejny pokazał, że na boisku reaguje ze dwa razy szybciej niż reszta jego kolegów po fachu. Kiedy obrońcy Górnika myśleli w kategoriach „ale fart, że tylko słupek”, on już był w pełnym biegu, żeby skierować tę piłkę do pustaka. Klasa.

Łęcznianie niby zdobyli dziś punkt, zawsze to jakiś kroczek do przodu, ale i tak są w ciemnej dupie. Jest…

z

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...