Jeśli „efekt nowej miotły” byłby regułą, a nie tylko pobożnym życzeniem władz klubowych – Palermo właśnie biłoby się o mistrza Włoch. W klubie z Sycylii bowiem, w sezonie 2015/2016, doszło łącznie do tylu roszad na stołku trenerskim, że w podaniu ich dokładnej liczby gubią się nawet najpoważniejsze włoskie media. W łaski prezesa Zampariniego właśnie powrócił Davide Ballardini, który na początku stycznia z funkcji szkoleniowca sycylijskiego klubu został zwolniony.
Pomijając w tej chwili cały ten bajzel związany z fanaberiami rządzącego klubem, Ballardini to wybór co najmniej niefortunny. Odchodził z klubu w atmosferze wzajemnej niechęci z zawodnikami, a zwłaszcza poróżniony był z kapitanem, Stefano Sorrentino, który nie krył, że jemu i jego kolegom nie po drodze jest z trenerem. Zamparini więc zatrudnia gościa, który de facto ma kosę z ekipą, którą będzie teraz prowadził. Czy w takim klimacie możliwe jest wydźwignięcie drużyny ze strefy spadkowej? Trudno być optymistą.
Wracając jednak do tego, co w Palermo się właściwie dzieje. Roszady trenerskie są tu na porządku dziennym – jeśli pod uwagę wziąć tylko trenerów, którzy poprowadzili drużynę w choć jednym oficjalnym meczu, to – wraz z tą wczorajszą – jest ich już sześć.
Nie wszyscy mieli jednak tyle szczęścia, by móc zza linii instruować swoich podopiecznych – Giovanni Tedesco na przykład na protokole meczowym może i się podpisywał, ale w istocie drużyną zarządzał Guillermo Schelotto, który nie zdążył wówczas odebrać jeszcze wymaganej dokumentacji od swojego poprzedniego pracodawcy. Takich przypadków było kilka, bo z doskoku treningi prowadzili różni ludzie – od trenerów Primavery po byłych asystentów. W pewnym momencie w całym tym chaosie zabrakło tylko, by Zamparini wszedł do warzywniaka i trenerskie lejce wręczył sympatycznej ekspedientce.
Zwolniony Walter Novellino drużynę poprowadził łącznie w czterech meczach. Średnia zdobytych punktów? 0,25. Pod tym względem jest rekordzistą, choć niewiele lepszy był… Ballardini, który w ośmiu meczach wygenerował średnią 0,88.
Z ciekawości spojrzeliśmy jeszcze w terminarz: w niedzielę Palermo jedzie do Turynu na mecz z Juventusem. Walter, ty się lepiej jeszcze nie pakuj. Bo coś nam się zdaje, że w razie porażki, na którą wskazują wszystkie znaki na niebie i ziemi, Zamparini znów może zaszaleć. A wtedy to kto wie – być może linia telefoniczna znów będzie gorąca, a my poznamy nazwisko kolejnego (nie)szczęśliwca.
Naprawdę, myśleliśmy już, że nie ma nic gorszego niż bycie kibicem drużyny, która – nawet kilka dni po ostatnim meczu w rundzie zasadniczej – nie wie czy przyjdzie jej bić się o utrzymanie, czy jednak o europejskie puchary. Teraz już wiemy – jeśli rzeczywiście istnieje reinkarnacja, to za nic w świecie nie chcielibyśmy się odrodzić jako kibice dzisiejszego Palermo.
Na marginesie – w momencie, w którym bliżej przyjrzeliśmy się burdelowi panującemu w Palermo, zatrudnienie tam Thiago Cionka dziwi nas jakby mniej…