Z jednej strony Roberto Baggio, Marcel Desailly, Paolo Maldini, Zvonimir Boban, a nawet urzędujący najlepszy piłkarz świata – George Weah. Z drugiej Darek Dziarmaga, Robert Bubnowicz czy Wojciech Górski. Trenerski pojedynek Fabio Capello z Januszem Stańczykiem zgodnie z oczekiwaniami rozstrzygnął się już na San Siro – gładkie 4:0 przyszłego mistrza Włoch. Rewanż pierwszej rundy Pucharu UEFA miał być formalnością i był: 1:4, włoski gwiazdozbiór pokazał lubińskim fanom trochę piłki z innego świata, ale mimo to nie obyło się bez niespodzianki.
W tym meczu jednak napisała się historia futbolu. Wątpliwe bowiem, by kiedykolwiek jakikolwiek piłkarz z większym rozmachem fetował gola na 1:6.
Licznik dwumeczu – już sześć w plecy. Wiadomo, że nie ma za czym gonić, dawno pozamiatane. Nagle dość kuriozalna sytuacja: czterech “Miedziowych” sam na sam z Ielpo. Nieudana pułapka ofsajdowa niespecjalnie frapuje Rossonerich, spokojnie czekają na rozwój wydarzeń. Co widzą? Jarosława Krzyżanowskiego rzucającego się wślizgiem do piłki, uprzedzającego kolegów, strzelającego jedną z brzydszych bramek, jakie widzieliśmy. Taką, w której miał w zasadzie minimalny udział – ot, gdyby nie on, jeszcze trzech stało w kolejce, by kopnąć do pustaka, a wszyscy znaleźli się tam przez przypadek.
Wykorzystał zamieszanie, był najszybszy, chwała mu. Ale głównie chwała za jedną z bardziej charakterystycznych cieszynek polskiej piłki: radość, jakby właśnie przesądził o triumfie w Lidze Mistrzów, choć przecież strzelił nie zmieniającego nic fartownego gola, tyle, że z kimś możniejszym. Na swój sposób gol Krzyżanowskiego może robić za przerysowany symbol naszego wieloletniego jarania się honorowymi porażkami.