8 czerwca 2002, Seogwipo w Korei Południowej. Mecz Brazylia – Chiny dopiero rozpoczynał się na dobre, wszyscy już zasiedli głęboko w fotelach i zaczęli wyczekiwać tego, jak późniejsi czempioni wgniotą w ziemię zbieraninę skośnookich grajków. 15. minuta – do piłki podchodzi pewien niepozorny łysol, któremu nie dalibyśmy więcej niż 170 centymetrów (i to pod warunkiem, że założyłby kapelusz). Bierze rozbieg, a za chwilę… cel, pal i siatka zatrzepotała! Zaskoczeni Chińczycy zastanawiają się, co to było. A to tylko rzut wolny w wykonaniu Roberto Carlosa. Jeden z wielu.
Tacy lewi obrońcy jak on już się po prostu nie rodzą. Na przełomie wieków był najlepszy w swojej robocie i często można było oglądać mecze z jego udziałem nawet dla samej nadziei, że wciśnie coś, co niemal rozerwie siatkę.
Na naszym kontynencie największą pociechę z Roberto Carlosa miał Real Madryt, do którego dołączył na chwilę przed tym, jak ostatni polski klub awansował do fazy grupowej Ligi Mistrzów – w 1996 roku. Przez jedenaście lat pobytu na Estadio Santiago Bernabeu uzbierał całkiem pokaźną kolekcję wyrobów ze srebra, by wspomnieć chociażby o czterech trofeach za mistrzostwo Hiszpanii i trzech za Ligę Mistrzów. Wyczyn, który przez resztę życia może śnić się po nocach. Dla wielu zwyczajnie nie do osiągnięcia.
Po madryckiej przygodzie nadszedł czas, w którym powoli należało zwijać kram i już myśleć o bawieniu wnuków. Epizody w Fenerbahce, Corinthians czy Anży Machaczkała (nie mówiąc o trzech meczach w Indiach) przybierają w tym momencie charakter jedynie drobnej ciekawostki. Podobnie zresztą jest, jeśli chodzi o próby zawojowania rynku trenerskiego. Nie udało się podbić ani ligi rosyjskiej z Anży, ani tureckiej z Sivassporem czy Akhisarsporem. Taki Kamil Grosicki raczej nie będzie go miło wspominał. Zanim Roberto Carlos przyszedł do Sivas, Polak regularnie ładował gole i podawał. Brazylijczyk za to odstawił go na boczny tor (tylko 6 meczów pod jego wodzą), dzięki czemu Kamil wylądował w Rennes.
A dzisiaj? Najczęściej wśród najlepszych defensorów operujących po lewej stronie boiska wymienia się Marcelo, Davida Alabę albo Jordiego Albę. Tyle, że jest to jednak gremium znajdujące się przynajmniej o pół półki niżej niż Brazylijczyk obchodzący dzisiaj swoje 43. urodziny…