Wisła z Arką delikatnie zwolniły prędkość na trasie „Ekstraklasa” – ci pierwsi stracili punkty już po raz trzeci w tym roku (drugi raz z rzędu), ci drudzy – po raz drugi. Ale spokojnie, bez obaw, w dalszym ciągu nad resztą stawki utrzymują sporą przewagę.
Podopieczni Grzegorza Nicińskiego mogą się w tym sezonie podobać: prowadzą grę, dominują, nie popełniają prostych błędów, mają dużo do powiedzenia w ofensywie. Dziś jednak nie potrafili tego udowodnić. To Miedź prezentowała się w Legnicy korzystniej, miała przewagę i dochodziła do lepszych sytuacji. Znów kluczową rolę odgrywał Petteri Forsell, przez którego przechodziła gra. Rozpoczął akcję, w której Łobodziński dograł Ślusarskiemu (obronił Jałocha), potem Fin podał prostopadle Ślusarskiego (po raz kolejny Jałocha górą), aż wreszcie sam spróbował strzału z okolic szesnastki – piłka leciała na dobrej wysokości, bramkarz zdołał ją jeszcze minimalnie trącić na rzut rożny.
Nie, Arka po pierwszych 45 minutach z pewnością nie mogła się podobać. Pomóc miało wejście Michała Nalepy i, owszem, gra trochę się poprawiła. Rzecz jednak w tym, że gdynianie wciąż nie dochodzili do sytuacji bramkowych. Najbliżej celu był Szwoch – z rzutu wolnego przyłożył w słupek. I kiedy liczyliśmy, że gdynianie mocniej podkręcą tempo, nie próbowali nawet przyspieszyć. Szanowali remis, jakby doskonale wiedzieli, że tego meczu nie wygrają i postanowili po prostu go nie przegrać. No więc nie przegrali.
Arka, chcąc utrzymać fotel lidera, musiała albo wygrać, albo spoglądać w stronę Grudziądza. Jeszcze przed przerwą Wisła – oba te mecze toczyły się równocześnie – mogła odzyskać pierwsze miejsce, ale rzutu karnego nie wykorzystał Stefańczyk. W drugiej połowie Lebedyński skorzystał z podania Recy, a odpowiedział Nildo z „jedenastki”. 1:1, czyli Arka w dalszym ciągu pozostaje na szczycie.
Ale my w tej chwili jesteśmy przede wszystkim pod wrażeniem Olimpii. Po rundzie jesiennej miała na koncie czternaście punktów, trzy zwycięstwa i zamykała ligową tabelę. Fatalnie w roli trenera radził sobie i Tomasz Asensky, i Artur Skowronek. Całość poukładał dopiero niedoświadczony Jacek Paszulewicz – w tym roku jeszcze nie przegrał, wygrał trzy mecze i ugrał dwanaście „oczek” (włącznie z walkowerem). Tyle samo, co zmierzająca do Ekstraklasy Wisła (bez walkoweru). I chociaż jest to statystyka delikatnie naciągana, robi spore wrażenie.
Jeśli Zawisza wygra jutro z Rozwojem w Katowicach, zbliży się do pierwszej dwójki – do Arki na osiem punktów, do Wisły na siedem. Biorąc pod uwagę, że w 32. kolejce spadkowicz z Ekstraklasy jedzie do Płocka, może być jeszcze ciekawie. No ale do tego daleka droga. Nie zapominajmy, że Zawisza dopiero co dostał cztery sztuki od Sandecji.
Fot. FotoPyk