Wielkie oblężenie na Camp Nou. Heroiczne Atletico wywiozło ile mogło

redakcja

Autor:redakcja

05 kwietnia 2016, 22:40 • 4 min czytania

Pojedynek najlepszej ofensywy świata z najlepszą defensywą świata to trochę jak filozoficzny dylemat „Co się stanie, jeśli siła, której nic nie może zatrzymać, spotka się z obiektem, którego nic nie może poruszyć?”. Rozwiązania tej zagadki wciąż nie znamy, do jej rozstrzygnięcia potrzebny będzie rewanż na Vicente Calderon, jak na razie wiemy natomiast: po pierwsze, że to był mecz, którego nikt prędko nie zapomni. Po drugie, że mamy ochotę, aby Atletico – Barcelona zaczynało się za pięć minut. Po trzecie, że sędzia Felix Brych powinien sędziować maksymalnie w lidze szóstek.

Wielkie oblężenie na Camp Nou. Heroiczne Atletico wywiozło ile mogło
Reklama

Do pewnego momentu Atletico układało się wszystko. Byli tak wszędobylscy ze swoim pressingiem, że odwlekaliśmy wypady sprzed telewizora w obawie, że nawet na korytarzu czy w kuchni znajdą się żołnierze Cholo polujący na piłkę. Barcelona coś tam stworzyła, ale z naciskiem na „coś tam” – stery od meczu trzymali goście. To oni nadawali ton, to ich plan brał górę. Gol Torresa nie był żadnym przypadkiem, a konsekwencją żelaznej dyscypliny i znakomitej gry.

Problem w tym, że ten sam Torres wkrótce zwariował. Niegroźna sytuacja, taka, w której niejeden napastnik zajmuje się sprawdzaniem wiązania butów, a El Nino bezpardonowo atakuje w nogi rywala i zarabia w pełni zasłużoną żołtą kartkę – drugą w tym meczu, a więc czerwoną. Atletico jeszcze do końca pierwszej połowy trzymało fason, ale po zmianie stron…

Reklama

Po zmianie stron mecz potoczył się tak, by jedni i drudzy mogli pokazać swoje najlepsze atuty. Barca dostała tyle miejsca, że mogła poczuć się jakby grała na lotnisku: Atletico okopało się na szesnastym metrze. Wróciło się tak głęboko, że znowu baliśmy się odejść sprzed telewizora, tym razem w obawie, że aż na korytarz czy kuchnię została zepchnięta ich linia obrony. To pozwoliło Barcelonie rozwinąć skrzydła – była przewrotka Messiego. Potężna bomba Neymara w poprzeczkę. Był atak za atakiem, z polotem, z fantazją, były szeroko zakrojone testy najrozmaitszych broni piłkarskiego arsenału.

Ale postawieni w ekstremalnej sytuacji mistrzowie destrukcji heroicznie się bronili. Grać w dziesiątkę na Camp Nou, grać cały czas na linii pola karnego – przecież to scenariusz pod masakrę. Pod rozstrzelanie. Wypięcie czterech liter. Dla każdej innej drużyny byłby to wyrok, ale Atletico pozwoliło na „tylko” dwie bramki, co z przebiegu meczu, po wzięciu uwagi na to jak wysokie tempo i siłę rażenia uruchomiła Barca, może być postrzegane jako wytrzymanie naporu, jako sukces.

I jest tylko jeden zasadniczy problem z tym trzymającym na skraju fotela widowiskiem. Nazywa się Felix Brych. Podczas oblężenia dwa razy mury Atletico zadrżały, a za każdym razem za sprawą Suareza. Jasne, drugi gol to czysta klasa, uderzył głową tak mocno, że jakby Oblak złapał piłkę to i tak wpadłby z nią do siatki jak w japońskiej kreskówce, ale przecież Suarez dał wcześniej arbitrowi dość argumentów, by już go nie było na boisku.

Sytuacja z pierwszej połowy – Suarez kopie rywala bez piłki. Sytuacja z drugiej połowy – tym razem atak na twarz rywala.

Takie zagrania, a dograł mecz, skończył go z zaledwie jedną żółtą kartką. Można dyskutować z jedną czy drugą sytuacją, ale nie można z tym, że łącznie zasłużył na czerwony kartonik. Czego wymagać jednak od arbitra, który swego czasu uznał słynną na cały świat bramkę-duch Kiesslinga, kiedy Niemiec „strzelił” przez rozerwaną boczną siatkę? I mimo to w ręce arbitra zdolnego do takich arcykatastrof powierza się takie piłkarskie święto. Czarna komedia.

To mecz, po którym obie strony będą umiarkowanie rozczarowane, a zarazem umiarkowanie zadowolone. Barca marzyła pewnie o wyraźnej przewadze przed rewanżem, tymczasem wygrana 2:1 z pewnością taką nie jest. Mogło być jednak znacznie gorzej, bo przy stanie 0:1 grali źle, zżerała ich niemoc – pachniało wielką stypą i pierwszymi od kwietnia 2003 dwoma porażkami u siebie z rzędu. Natomiast bez względu na zapowiedzi Cholo wielu kibiców Atletico wzięłoby taki rezultat w ciemno, bo tu jeszcze wszystko może się zdarzyć, a jeden gol zmieni układ sił. Zarazem jednak prowadzenie i wytracenie rytmu wyłącznie przez głupotę Torresa pozostawia niedosyt, boli.

Tak czy inaczej na drugi mecz mamy tylko jedno życzenie: poprosimy kompetentnego jegomościa z gwizdkiem. Wszystko inne składniki pod wielki mecz są podane na tacy.

Najnowsze

Reklama

Weszło

Reklama
Reklama