Czy Michał Probierz swoim wściekłym szturmem na białostockie trybuny wygrał czy przegrał? Obawiam się, że jako trener Jagiellonii – tego konkretnego klubu w tym konkretnym momencie – przegrał. Ale czasami w życiu warto przegrać. Zwyciężył na całkiem innej płaszczyźnie.
Jak Polska długa i szeroka, na stadionach słychać pieśń „czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham cię…”. Nie chcę od razu twierdzić, że to puste słowa, chociaż oczywiście sporo na to wskazuje. Uznajmy na moment, że jest to prawda i element miłości faktycznie występuje, bez względu na końcowy wynik. Problem jest jednak taki, że po porażkach niektórzy kibice stosują metody wychowawcze, które w normalnych krajach skutkują odebraniem praw rodzicielskich. Są tacy rodzice, którym się wydaje, że jeśli ukochane dziecko przyniesie ze szkoły dwóję, to najlepiej potraktować je pasem.
Słowa powinny więc brzmieć: „Czy wygrywasz, czy nie, ja i tak kocham cię, ale jeśli przegrasz mecz, no to wpierdol będziesz mieć”. Wydaje się bowiem, że takie jest prawdziwe przesłanie owej pioseneczki i takie konsekwencje gorszej formy.
Współprzeżywanie porażek, jakie zazwyczaj powinno występować pomiędzy kibicami i piłkarzami, zdarza się tylko do pewnego momentu. Później – gdy cierpliwość się skończy, a kończy się dość szybko – niektórzy kibice wolą dołączyć do obozu zwycięzców i przegranego dodatkowo zdeptać, upokorzyć, pokazać wyższość, a przynajmniej stanowczo odciąć się od porażki. Stara zasada: my wygrywamy, wy przegrywacie. Im mocniej zaakcentujesz, że pogardzasz przegranymi, tym bardziej nie zostaniesz zaliczony do tego grona. Stąd te okrzyki: „chodźcie tu, kurwa”, „podejdź tu, chuju”. I piłkarze podchodzą, ubezwłasnowolnieni, zastraszeni, świadomi, że w tym toksycznym związku, w tej patologicznej „rodzinie” przyjdzie im funkcjonować jeszcze długo, więc lepiej się nie wychylać.
Michał Probierz – świadomie czy nie, bo wyglądał na człowieka w furii – powiedział „dość”. Koniec ze szmaceniem moich zawodników, koniec z obrażaniem nas, koniec z wyzwiskami, koniec ze straszeniem. Naprawdę chcesz się sprawdzić? Chodź, sprawdzimy się. Ale do ringu wyszedł tylko trener Jagiellonii, kibic został na swoim miejscu. Z całego serca Probierzowi gratuluję – w czasach „miękkich fajek”, ludzi potulnych, dygoczących na samą myśl o konfrontacji, przestraszonych własnego cienia, dających się poniewierać przy byle okazji, wszelakich lamusów – pokazał, że jest szefem. Jest pierdolonym szefem. Niektórzy mówią: stracił nad sobą panowanie, a to źle. Inni: zachowywał się prowokująco, mogło dojść do eskalacji, to nieprofesjonalne. Wszystko prawda. Ale przede wszystkim Michał Probierz pokazał wała ludziom, którym się wydaje, że kupienie biletu za 20 złotych daje im prawo do czegoś więcej niż obejrzenia meczu. Może straci pracę, ale powalczył – w moim mniemaniu skutecznie – o godność.
Mieliśmy Henryka Kasperczaka, któremu kibice wchodzili na trening i przebierali zawodników w „pouczające” koszulki. Mieliśmy piłkarzy Śląska Wrocław, których rozbierano do majtek ze strojów, których nie byli godni. Mieliśmy też Mariusza Pawelca, który chyba poczuł się faktycznie dumny, że mu koszulkę oddano (to dopiero upadek i brak honoru), mieliśmy Jakuba Rzeźniczaka, który dostał w twarz. Generalnie – mieliśmy tysiąc przykładów, jak odwracają się role. Tydzień w tydzień ktoś musi podejść do płotu i odstawić tanie przedstawienie: wy się wyżyjcie i nas obrażajcie, a my będziemy udawać, że bardzo szanujemy wasze uwagi.
Mądrzy ludzie mówią: najtrudniej zarządza się sukcesem, to w czasie sukcesu popełnia się najwięcej błędów. Trochę dotyczy to także tej sytuacji. Daleko posunięta fraternizacja po zwycięstwach, te wszystkie piątki, piąteczki, uściski, całuski – to właśnie sprawia, że potem jest też problem po porażkach. Rozumiem potrzebę bliskości między kibicami i piłkarzami, ale kiedy przekracza się pewną granicę, to później już nie ma odwrotu. Wtedy już trzeba chorować na wygodną sklerozę – przyjąć razy po porażce, dać się wdeptać z ziemię, schować honor do kieszeni, a tydzień później jak gdyby nigdy nic przybijać piąteczki po jakimś farciarskim 1:0.
Ktoś zaraz powie: kibic ma prawo wymagać. Tak, oczywiście. Ale i od kibica piłkarze mają prawo wymagać. Elementarnej przyzwoitości.
W poniedziałek piłkarze Jagiellonii – jak i piłkarze w całej Polsce – musieli wysłuchać: „Po co wy gracie, jak wy ambicji nie macie”. Ja bym odpowiedział: „Po co śpiewacie, jak wy pojęcia nie macie”.
„Ale Jagiellonia gra słabo”. No gra, takie życie. Na szesnaście drużyn w lidze, tylko osiem może być w górnej ósemce. Z zespołu odeszli czołowi piłkarze, było sporo kontuzji, można wypaść z TOP8 i nie widzę w tym żadnego wielkiego dramatu. Leicester City rok temu prawie spadło z Premier League, a dziś jest krok od mistrzostwa. Mam przekonanie, że ci, którzy naprawdę uczciwie współprzeżywali porażki rok temu, zamiast wyżywać się na piłkarzach, dzisiaj czują pełny smak triumfu. Oni naprawdę mogą powiedzieć, że są z klubem na dobre, i na złe. Oni, a nie ci oprawcy, którzy raz po raz drą ryja. Chociaż oczywiście to oprawcy czują się ważniejsi, bo przecież tacy wierni.
Wierni jak mąż, który faktycznie kochanki nie ma, ale leje po twarzy żonę za zbyt słoną zupę.
* * *
W sobotę o godzinie 12.00 start nowego programu – „Stan Futbolu”. Widzimy się na żywo na Weszło oraz na Youtube, a potem będzie można obejrzeć powtórkę. Ja na początku powiem „dzień dobry”, na końcu „do widzenia”, a oprócz mnie będzie czterech gości – dwóch stałych co tydzień i dwóch zmieniających się. Mam nadzieję na żywą, luźną dyskusję. Sam jestem ciekaw, jak program zostanie przyjęty – w dużej mierze od tego będzie zależeć, czy będziemy go robić raz na tydzień, czy raz na dwa tygodnie, ale oczywiście pierwsza opcja brzmi znacznie lepiej.