Reklama

Całe szczęście, że Lechowi już nie grozi spadek…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

01 kwietnia 2016, 22:42 • 3 min czytania 0 komentarzy

Nie zdziwilibyśmy się nic a nic, gdyby serwery portalu 90minut.pl przeżyły kilkadziesiąt minut temu bardzo ciężkie chwile – chodzi o rekordową liczbę wejść na stronę z Wielkopolski i okolic. Przynajmniej my na miejscu kibiców Lecha Poznań piętnaście razy chcielibyśmy się upewnić, że Kolejorz ma już w kieszeni awans do grupy mistrzowskiej. No bo po tym, co zobaczyliśmy w wykonaniu piłkarzy Jana Urbana zarówno dziś, jak i w ostatnim meczu przed przerwą na kadrę (z Legią), mignęły nam w głowie obrazki z wczesnej jesieni, kiedy to lechici sprawdzali, jakie to uczucie znajdować się w strefie spadkowej. 

Całe szczęście, że Lechowi już nie grozi spadek…

Już wiedzą, że niezbyt przyjemne i z pewnością – choć oczywiście nigdy się do tego nie przyznają – dziękują teraz Bogu, że w lepszym okresie udało się uzbierać tyle punktów, że nerwowe zagryzanie paznokci już ich nie dotyczy. O ile jeszcze porażkę na własnym terenie z Legią, można „wrzucić w koszta”, o tyle oddanie trzech punktów w meczu przy Bułgarskiej Śląskowi Wrocław… To jak przegrać w FIFĘ z własną dziewczyną lub pojedynek biegowy z Michałem Janotą – po prostu wstyd.

Przecież mówimy o Śląsku, który:

– ostatni mecz wygrał w połowie lutego,
– ostatni mecz na wyjeździe wygrał jeszcze w grudniu,
– w rezultacie czego znajdował się nieustannie w strefie spadkowej lub w jej bezpośrednim sąsiedztwie.

Ale fakty są takie, że Lech był fatalny. Gdyby dzisiejszy Kolejorz był samochodem, to byłby Fiatem Multipla – brzydkim, dziwnym tworem, który teoretycznie spełnia swoje funkcje, ale ciężko na to patrzeć. Gdyby nie fakt, że kibice dokładali się dziś do leczenia Waldka Piątka napisalibyśmy, że współczujemy tym, którzy wybrali się na stadion.

Reklama

Oczywiście ma rację ten, kto powie, że Lecha zarżnęły kontuzje, urazy i tak dalej. Jeśli przy wyniku 0-1 na boisku pojawiają się Kadar i Arajuuri, to wiedz, że Jan Urban komfortowej sytuacji nie miał. Ale rację będzie miał również ten, który powie, że na wyjściowe składy na tę kolejkę zamieniłoby się z nim pewnie 12 ligowych trenerów. To są okoliczności łagodzące, ale absolutnie nie tłumaczą one wszystkiego. Wilusz powoli staje się talizmanem, ale takim w drugą stronę – talizmanem rywali. Dudka kolejny raz sabotował poczynania swojej drużyny, Gajos się schował i udawał, że to nie on miał być liderem, a Nielsen bardziej skupiał się na tym, by dokuczyć obrońcom Śląska, niż udowodnić im, że jest napastnikiem co się zowie. Oczywiście gdyby w samej końcówce cudownym sposobem nie zatrzymał go Abramowicz, byłby bohaterem, ale cóż – jest nim bramkarz Śląska. To są te detale. Z Lecha pochwalić możemy w zasadzie tylko Buricia – fakt, przy bramce mógł zrobić więcej, ale później uratował kolegów przed kompromitacją.

Za to w końcu możemy kilka ciepłych słów poświęcić piłkarzom Śląska. O Abramowiczu już wspominaliśmy, ale cały blok defensywny pod kierownictwem Celebana z pewnością był godny, by nosić koszulki Ślaska. Kolejny dobry mecz u Rumaka zagrał Hołota, Mervo znów pokazał, że zarówno pracowitość, jak i fantazja stoją u niego na przyzwoitym poziomie. Ale największym bohaterem został ten, którego już zdążyliśmy ogłosić największym rozczarowaniem. Ryota Morioka. Był konkret w postaci gola, były też przebłyski w postaci otwierających zagrań, które mówiły: tak, to może być Pan Piłkarz. Czekamy na więcej.

ar84hqG

Fot. 400mm.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...