Przez dobrych kilkanaście tygodni stroiliśmy sobie zwyczajne żarty, ale teraz można to ogłosić oficjalnie: Gary Neville, znany w Polsce jako angielski Przytuła, został najgorszym trenerem piłkarskim w historii ludzkości. Człowiek, który nie wiedział, gdzie jest sprzęgło, a gdzie hamulec i który nie odróżniał hamulca ręcznego od skrzyni biegów, dostał do prowadzenia Lamborghini i doprowadził je do takiego stanu jak Jordan Belfort w „Wilku z Wall Street”. Pamiętacie tę scenę? Facet kompletnie nabzdryngolony wraca z przejażdżki, kładzie się spać, myśli, że autko jest w stanie nienaruszonym, po czym rano obudzony na potwornym kacu widzi wrak. Takim samym wrakiem jest dzisiejsza Valencia.
28 meczów. 10 zwycięstw, 7 remisów, 11 porażek. Bilans bramek: 39:38. Ten bilans byłby całkiem znośny, gdyby Neville prowadził – powiedzmy – Deportivo czy inną Malagę, ale nie drużynę, która teoretycznie ma aspirować do Ligi Mistrzów. Nie zespół, który latem wzmacnia się za 140 milionów euro. Anglik dostał paczkę, którą – co oczywiście było wymagającym zadaniem – należało tylko pozbierać do kupy i przywrócić na właściwe tory w lidze. Efekt? Bilans 3-5-8 w samej Primera División. Już za Nuno Espirito Santo drużyna Valencii mocno cieniowała, ale doprowadzić taką pakę do takiej degrengolady to już naprawdę sztuka. Tym większy podziw dla Neville’a, który dokonał rzeczy nieprawdopodobnej.
Dzisiejsza Valencia to krajobraz upadku. Drużyny rozbitej emocjonalnie. Wyzywanej przez kibiców. Pełnej konfliktów, czego dowodem spina Rubena Vezo i Diego Alvesa, która wypłynęła na światło dzienne. Valencia to zespół zblazowany jak Dani Parejo, nieregularny jak Joao Cancelo, rozsypany jak Andre Gomes, nieskuteczny jak Alvaro Negredo i – za przeproszeniem – obsrany w defensywie jak Aymen Abdennour. Celowo wybraliśmy te nazwiska, by jeszcze bardziej uwypuklić problem. Cancelo kosztował bowiem 15, Gomes – 15, Negredo – 30, a Abdennour – 25 milionów euro. Wszyscy poza Parejo trafili do klubu przed sezonem. Z tej wesołej grupki dłużej przebywał tylko Dani, który z pretendenta do gry w reprezentacji stał się Michałem Janotą.
Neville – jako osoba nie potrafiąca poskładać tego bajzlu do kupy – został więc wykopany. Nie miały żadnego znaczenia jego relacje biznesowe z właścicielem Valencii, Peterem Limem. Cierpliwość się skończyła. Na ławce Anglika zastąpi jego dotychczasowy asystent, Pako Ayestarán, o którym sam Neville w połowie lutego mówił: „kiedy stracę pracę, Paco też odejdzie”. Jak widać – nie odszedł, ma się dobrze i to jemu zostało powierzone dociągnięcie tego wózka do końca.
Teoretycznie facet przejmuje Valencię w dobrym dla siebie momencie – ma wielu świetnych piłkarzy grających na 5 procent potencjału i… gorzej po prostu być nie może. Z drugiej strony – o czym ciągle przypomina Mario Kempes – „Nietoperze” autentycznie zagrożeni są spadkiem. W tym momencie przewaga nad osiemnastym Getafe wynosi aż sześć punktów, ale do rozegrania zostało osiem kolejek. W tym mecze z Sevillą, Barceloną, Villarrealem i Realem Madryt. Mówiąc wprost – jest gdzie wyrżnąć o ścianę.
A Neville… Cóż, nie wiemy, jakie teraz ma plany, ale powrót do telewizji – jak podejrzewamy – raczej wyklucza. W studiu cieszyłby się dziś taką wiarygodnością jak Ireneusz Król i Dariusz Smagorowicz mówiący o budowaniu zdrowego i samofinansującego się klubu.