Zagłębie Sosnowiec w bardzo krótkim czasie może pożegnać się z marzeniami. Pierwszy mecz w tym roku nie był zły (wygrana 2:0 w Suwałkach), ale kolejne cztery – już tak. No to po kolei…
Beniaminek pierwszej ligi znacząco pogorszył swoją sytuację w tabeli. To wszystko za sprawą remisu w Gdyni, kiedy Arka wyrównała w doliczonym czasie gry, porażki przed tygodniem z Kluczborkiem i dziś w Siedlcach z Pogonią. Dochodzi do tego rywalizacja w półfinale Pucharu Polski – pierwszy mecz sosnowiczanie przegrali 0:1 w Poznaniu, stracili Sebastiana Dudka, a wskutek zmęczenia tradycyjnie przerżnęli w lidze zaraz po PP. Na dzisiejszą wtopę nie mają jednak wytłumaczenia.
Ciężko wyobrazić sobie gorszy początek. Szybka akcja wyprowadzona przez Rafała Augustyniaka, zgranie do środka do Mariusza Rybickiego i gol. Kilkadziesiąt sekund później drugi gol – Kamil Jonkisz oddaje niesamowity, zupełnie nie do obrony strzał. I po dziewięciu minutach mamy wynik 2:0. W Siedlcach mogą żartować, że celowo opóźnili mecz o blisko pół godziny, choć tak naprawdę to mieli awarię prądu. Czyli zupełnie jak obrońcy Zagłębia, którzy jeszcze przed przerwą pozwolili Rybickiemu uderzać na pustą bramkę. Na ich szczęście, spudłował.
Sosnowiczanie wzięli się po przerwie do roboty, zdobyli bramkę kontaktową, a potem ich rywal dostał rzut karny. Słowo „dostał” ma w tej sytuacji trochę głębsze znaczenie. Po pierwsze, Gołębiewski był faulowany na linii pola karnego. Po drugie, faulowany raczej nie był w ogóle. Ale Zagłębie przesadnie płakać nie powinno: było gorsze, zasłużenie przegrało 2:3.
**
Znakomitą formę prezentuje w tym roku Maciej Małkowski. W dwóch pierwszych meczach tego roku – trzecim był Dolcan – strzelił oba gole dla Sandecji. Dziś poszedł jednak krok dalej i załadował hat-tricka. Najpierw wykorzystał rzut karny, potem trafił bezpośrednio z rzutu wolnego, aż wreszcie wykorzystał podanie Piszczka przy kontrze. Facet w trzech spotkaniach zdobył pięć bramek.
Sandecja wygrała 4:0, bo w końcówce trafił jeszcze Dudzic. Rywalem był – nie zgadniecie – Zawisza. Ten sam, który miał intensywnie gonić pierwszą dwójkę. Tymczasem bydgoszczanie rozegrali w Nowym Sączu bardzo słaby mecz. Dostali czwórkę, a równie dobrze mogli dostać siódemkę. W końcówce na murawie zameldował się jeszcze Dawid Janczyk, bardzo ciepło przywitany przez miejscową publiczność.
**
Porażki Zagłębia Sosnowiec i Zawiszy Bydgoszcz mają istotne znaczenie dla układu tabeli. Tym bardziej, że z kolejną przeszkodą bez większych problemów poradziła sobie Arka. Podopieczni Grzegorza Nicińskiego tym razem zwyciężyli w Kluczborku – szybko wyszli na prowadzenie golem Abbotta, potem dorzucił jedno trafienie Marcjanik. Po jednej asyście zgarnęli Formella i Szwoch, ale głosy po tym meczu są jasne: mogło skończyć się dla gospodarzy znacznie gorzej. Zresztą, mówimy tutaj o starciu z zespołem, który dopiero na ostatnie minuty wpuszcza Michała Nalepę (grał 60 minut w czwartek z Włochami) czy Gastona Sangoya.
Dziś Arka, czekając jeszcze na poniedziałkowy mecz Wisły Płock w Bełchatowie, ma spory luz. A życie w Sosnowcu i Bydgoszczy nieco się skomplikowało.
**
I jeszcze szybki rzut okiem w dolne rejony tabeli. Olimpia Grudziądz znów punktuje – zremisowała w Olsztynie, pokonała Chojniczankę, dopisała trzy „oczka” za Dolcan, a dziś pokonała Chrobrego. Do 62. minuty prowadzili goście z Głogowa, ale w porę sprawy w swoje ręce wziął 36-letni Marcin Kaczmarek.
Jeszcze przed startem rundy wiosennej Wigry miały siedem punktów przewagi nad ostatnią Olimpią, po czterech – mimo ich remisu ze Stomilem – tracą „oczko” do zespołu z Grudziądza. Szaleństwo.