Reklama

Są indywidualności, jak zwykle nie ma drużyny. Serbia – nasz dzisiejszy rywal

redakcja

Autor:redakcja

22 marca 2016, 21:25 • 6 min czytania 0 komentarzy

Jeśli spojrzeć tylko na wyniki naszego przeciwnika, z ostatnich eliminacji do wielkich imprez i samych turniejów, wniosek byłby jeden – gramy z zespołem maksymalnie przeciętnym. Serbowie jako drużyna znaczą niewiele, a ostatnio, to prawie nic. Euro we Francji to trzecia duża impreza z rzędu, która ich omija – fani zespołu przyzwyczajeni są do porażek, pamiętnych zwycięstw kojarzą mało. I jest to naprawdę zastanawiające, bo przecież piłkarzom kibicowali przeważnie dobrym, nie trudno zaryzykować stwierdzenie, że lepszym choćby od naszych.

Są indywidualności, jak zwykle nie ma drużyny. Serbia – nasz dzisiejszy rywal

Ale jeśli Polacy to naród futbolowo wiecznie nieszczęśliwy, trudno powiedzieć, co czują Serbowie – choć jak się już bawić w psychologa, to coś między rozgoryczeniem, a tęsknotą. Gdy istniała jeszcze Jugosławia, piłkarski świat po prostu musiał się z nimi liczyć, sama Igrzyska Olimpijskie dały im pięć medali, w tym jeden złoty. Mundiale to trzy ćwierćfinały, dwa półfinały, z mistrzostw kontynentu dwukrotnie wzięli srebro – czyli naprawdę nieźle. Zresztą wyobraźcie sobie, że ten kraj ciągle można znaleźć na mapie: w bramce stałby Handanović, tyły obstawiliby Savić z Kolarovem, za rozegranie odpowiadałby Rakitić i Modrić, a za gole Mandżukić i Dżeko. Ale tego nie ma i nie będzie, więc Serbowie muszą zderzyć się z dużo bardziej bolesną rzeczywistością.

XXI wiek przygotował dla nich dużo skromniejszą rolę – załapali się tylko na posadę statysty, bo na wielkich turniejach świat widział ich tylko w Niemczech (tu jeszcze w tandemie z Czarnogórą) i cztery lata później, w RPA. Za naszą zachodnią granicą dostali w cymbał od każdego, a taka Argentyna to po prostu zmiotła ich z powierzchni ziemi, wygrywając 6:0. W Afryce nie było dużo lepiej, choć sensacyjnie pokonali Niemców – mieli wtedy jednak masę szczęścia, Klose wyleciał z boiska, Khedira trafił w poprzeczkę, Podolski nie wykorzystał karnego, strzał Mullera wybito z linii bramkowej. Ale nawet taki festiwal uśmiechów losu, nie dał Serbom awansu z grupy – za mocna okazała się i Ghana, i Australia. Jest to o tyle trudne do pojęcia, że na oba turnieje Serbowie nie wysłali przecież ludzi anonimowych: w 2006 roku był choćby Keżman, Duljaj, Vidić, Stanković, Krstajić, Milosević, Żigić, do RPA pojechali między innymi Kolarov, Ivanović, Pantelić, Lazović, Krasić, znów Żigić, Vidić i Stanković. Jasne, nie są to ekipy na strefę medalową, grupa z 2006 roku była trudna (poza Argentyną, jeszcze WKS i Holandia), ale przecież ci porządni piłkarsko faceci z obu turniejów przywieźli łącznie mniej punktów, niż my. A Polaków musiał ratować jednak dowołany na wariata Bartosz Bosacki – jest różnica.

Transformacja bardzo odbiła się na wynikach sportowych Serbii, a przynajmniej odczuwają ją intensywniej, niż choćby Chorwaci. Oni poradzili sobie dużo lepiej, w XXI wieku na wielkim turnieju zabrakło ich tylko raz, w RPA, a wcześniej we Francji ’98, zajęli trzecie miejsce. Tymczasem, Serbowie muszą już zazdrościć nie tylko im, ale w 2014 roku poczuli się gorsi również od Bośniaków – przecież to rodacy Edina Dżeko pojechali na Mundial, a oni oglądali zawody przed telewizorem.

Kolejne eliminacje to serie marnych popisy piłkarzy, ale i kibiców. Zawodnicy, gdy rywalizowali z nami o wyjazd do Austrii i Szwajcarii, grupę skończyli nawet za Finlandią – ale to jeszcze nic przy ich ostatnich wyczynach. W walce o wyjazd do Francji ulegli w dwumeczu z Danią 1:5, remis z Armenią uratowali w ostatniej minucie, dwa razy przegrali z Portugalią. I nawet te trzy punkty, zabrane za mecz z Albanią, nie zmienią paskudnego obrazu. Kibice też mają swoje za uszami – wbiegli przecież na murawę i kopali Albańczyków, a wcześniej piłkarze musieli pogodzić się z walkowerem za mecz z Włochami na wyjeździe, w eliminacjach do naszych Mistrzostw Europy. Wtedy Serbom zabrakło punktu do baraży, w nich wystąpiła Estonia – fani woleli rzucać race na boisko.

Reklama

– Kadra stała się takim miejscem, do którego przyjeżdża się nie po to, aby się dobrze zaprezentować, tylko po to, żeby trochę odetchnąć od nawału obowiązków w klubach. Zawodnicy na zgrupowaniach zajmują się wszystkim, tylko nie grą w piłkę – mówił Aleksandar Vuković, w wywiadzie dla kanału Łączy nas Piłka. Tak naprawdę, Serbowie od kilkunastu lat mają ten sam problem – w ich kadrze widać wielu świetnych zawodników, ale drużyny nie zobaczysz nawet przez lupę. Każdy myśli o sobie. Tam wszystko stoi na głowie, Adem Ljajić powiedział kiedyś, że nie będzie śpiewał hymnu, bo szanuję wszystkich, w tym trenera, ale przede wszystkim szanuję siebie. I wyleciał z drużyny. Z kolei choćby Nemanja Vidić przedwcześnie kończył karierę reprezentacyjną, bo grać w niej już nie miał sił i ochoty. Nie ma tam atmosfery zjednoczenia, oj zdecydowanie nie.

Nie ma też trenera, będącego w stanie te klocki poukładać. Gdy taki się znalazł – Sinisa Mihajlović, to ciśnienia nie wytrzymali w związku. – On próbował zrobić z tym porządek. Ale „przetrwał” tylko jedne kwalifikacje. Nie awansowaliśmy na mistrzostwa świata w Brazylii i go zwolnili, co uważam za wielki błąd. Szedł we właściwym kierunku, odmłodził reprezentację – twierdzi Vuković. Zastąpił go Dick Advocaat, ale chyba nawet nie próbował zrobić czegokolwiek. W pierwszych trzech meczach eliminacji uciułał punkt, spakował się, stwierdził, że presja była nie do zniesienia i tyle go widzieli.

W ogóle, tamtejszy związek piłkarski przypomina najgorsze lata naszego PZPNu. Wciąż rządzi Tomislav Karadżić, czyli człowiek, który w poważnych okolicznościach już dawno zostałby wylany – na jaw wyszły jego machlojki przy transferach młodych piłkarzy (jeszcze gdy rządził Partizanem), mówiło się nawet o kupowaniu meczów. Trybuny krzyczały regularnie: Tole, jesteś złodziejem! I Karadzić w końcu się ugiął, bo w 2013 roku zapowiedział rezygnację. No, ale rezygnuje do dzisiaj, bo wciąż siedzi na wygodnej posadzie, krzywdząc serbską piłkę, gdyż tak trzeba nazwać wybór kolejnego trenera, następcę Advocaata.

Radovan Curcić, bo o nim mowa, eliminacji do Euro nie uratował, ale nikt nie mógł się spodziewać, że będzie inaczej. CV ma marne: kiedyś tymczasowy trener reprezentacji, wcześniej szkoleniowiec zespołu u21, a w podpunkcie „kluby”, takie firmy jak Javor Ivanjica i Borac Cacak. Został na dłużej i jutro będziemy go oglądać przy ławce rezerwowych gości. Pytanie, czy ma jakikolwiek posłuch wśród piłkarzy… – Chciałbym się mylić, ale trener, który nie prowadził najlepszych zespołów i nie osiągał z nimi sukcesów nie ma wystarczających umiejętności i wiedzy do prowadzenia drużyny narodowej. U tego trenera już nie zagram – to Dusan Tadić, nieanonimowy przecież piłkarz, którego selekcjoner pominął przy powołaniach.

Tak wygląda smutny obraz tego zespołu – bez trenera, bez drużyny, bez pomysłu na przyszłość. A przecież tę przyszłość życie podaje im na tacy, rok temu reprezentacja u-20 wygrała mistrzostwa Świata w Nowej Zelandii. I choć szkoleniowiec powołał kilku graczy z tej ekipy, to można wątpić, czy będzie potrafił z nich skorzystać.

Dlatego nawet patrząc na nazwiska, jakie jutro pojawią się na murawie w Poznaniu, trudno się tej Serbii (bo przecież nie drużyny), bać. Okej, jest Mitrović, Matić, Ivanović – ale co z tego? Nie ma trenera z autorytetem, a zespół jest rozbity – ostatni mecz przegrali 1:4 z Czechami. Oczywiście, nie można powiedzieć, że na pewno jutro wygramy – może być przecież różnie, ale wiele w sytuacji naszych rywali to nie zmieni. W sumie Serbowie są na etapie, którą zastał wcześniej Adam Nawałka – my też mieliśmy indywidualności, a brakowało zespołu. Fajnie, że mamy to za sobą.

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...