Jeśli spojrzeć tylko na wyniki naszego przeciwnika, z ostatnich eliminacji do wielkich imprez i samych turniejów, wniosek byłby jeden – gramy z zespołem maksymalnie przeciętnym. Serbowie jako drużyna znaczą niewiele, a ostatnio, to prawie nic. Euro we Francji to trzecia duża impreza z rzędu, która ich omija – fani zespołu przyzwyczajeni są do porażek, pamiętnych zwycięstw kojarzą mało. I jest to naprawdę zastanawiające, bo przecież piłkarzom kibicowali przeważnie dobrym, nie trudno zaryzykować stwierdzenie, że lepszym choćby od naszych.
Ale jeśli Polacy to naród futbolowo wiecznie nieszczęśliwy, trudno powiedzieć, co czują Serbowie – choć jak się już bawić w psychologa, to coś między rozgoryczeniem, a tęsknotą. Gdy istniała jeszcze Jugosławia, piłkarski świat po prostu musiał się z nimi liczyć, sama Igrzyska Olimpijskie dały im pięć medali, w tym jeden złoty. Mundiale to trzy ćwierćfinały, dwa półfinały, z mistrzostw kontynentu dwukrotnie wzięli srebro – czyli naprawdę nieźle. Zresztą wyobraźcie sobie, że ten kraj ciągle można znaleźć na mapie: w bramce stałby Handanović, tyły obstawiliby Savić z Kolarovem, za rozegranie odpowiadałby Rakitić i Modrić, a za gole Mandżukić i Dżeko. Ale tego nie ma i nie będzie, więc Serbowie muszą zderzyć się z dużo bardziej bolesną rzeczywistością.
XXI wiek przygotował dla nich dużo skromniejszą rolę – załapali się tylko na posadę statysty, bo na wielkich turniejach świat widział ich tylko w Niemczech (tu jeszcze w tandemie z Czarnogórą) i cztery lata później, w RPA. Za naszą zachodnią granicą dostali w cymbał od każdego, a taka Argentyna to po prostu zmiotła ich z powierzchni ziemi, wygrywając 6:0. W Afryce nie było dużo lepiej, choć sensacyjnie pokonali Niemców – mieli wtedy jednak masę szczęścia, Klose wyleciał z boiska, Khedira trafił w poprzeczkę, Podolski nie wykorzystał karnego, strzał Mullera wybito z linii bramkowej. Ale nawet taki festiwal uśmiechów losu, nie dał Serbom awansu z grupy – za mocna okazała się i Ghana, i Australia. Jest to o tyle trudne do pojęcia, że na oba turnieje Serbowie nie wysłali przecież ludzi anonimowych: w 2006 roku był choćby Keżman, Duljaj, Vidić, Stanković, Krstajić, Milosević, Żigić, do RPA pojechali między innymi Kolarov, Ivanović, Pantelić, Lazović, Krasić, znów Żigić, Vidić i Stanković. Jasne, nie są to ekipy na strefę medalową, grupa z 2006 roku była trudna (poza Argentyną, jeszcze WKS i Holandia), ale przecież ci porządni piłkarsko faceci z obu turniejów przywieźli łącznie mniej punktów, niż my. A Polaków musiał ratować jednak dowołany na wariata Bartosz Bosacki – jest różnica.
Transformacja bardzo odbiła się na wynikach sportowych Serbii, a przynajmniej odczuwają ją intensywniej, niż choćby Chorwaci. Oni poradzili sobie dużo lepiej, w XXI wieku na wielkim turnieju zabrakło ich tylko raz, w RPA, a wcześniej we Francji ’98, zajęli trzecie miejsce. Tymczasem, Serbowie muszą już zazdrościć nie tylko im, ale w 2014 roku poczuli się gorsi również od Bośniaków – przecież to rodacy Edina Dżeko pojechali na Mundial, a oni oglądali zawody przed telewizorem.
Kolejne eliminacje to serie marnych popisy piłkarzy, ale i kibiców. Zawodnicy, gdy rywalizowali z nami o wyjazd do Austrii i Szwajcarii, grupę skończyli nawet za Finlandią – ale to jeszcze nic przy ich ostatnich wyczynach. W walce o wyjazd do Francji ulegli w dwumeczu z Danią 1:5, remis z Armenią uratowali w ostatniej minucie, dwa razy przegrali z Portugalią. I nawet te trzy punkty, zabrane za mecz z Albanią, nie zmienią paskudnego obrazu. Kibice też mają swoje za uszami – wbiegli przecież na murawę i kopali Albańczyków, a wcześniej piłkarze musieli pogodzić się z walkowerem za mecz z Włochami na wyjeździe, w eliminacjach do naszych Mistrzostw Europy. Wtedy Serbom zabrakło punktu do baraży, w nich wystąpiła Estonia – fani woleli rzucać race na boisko.
– Kadra stała się takim miejscem, do którego przyjeżdża się nie po to, aby się dobrze zaprezentować, tylko po to, żeby trochę odetchnąć od nawału obowiązków w klubach. Zawodnicy na zgrupowaniach zajmują się wszystkim, tylko nie grą w piłkę – mówił Aleksandar Vuković, w wywiadzie dla kanału Łączy nas Piłka. Tak naprawdę, Serbowie od kilkunastu lat mają ten sam problem – w ich kadrze widać wielu świetnych zawodników, ale drużyny nie zobaczysz nawet przez lupę. Każdy myśli o sobie. Tam wszystko stoi na głowie, Adem Ljajić powiedział kiedyś, że nie będzie śpiewał hymnu, bo szanuję wszystkich, w tym trenera, ale przede wszystkim szanuję siebie. I wyleciał z drużyny. Z kolei choćby Nemanja Vidić przedwcześnie kończył karierę reprezentacyjną, bo grać w niej już nie miał sił i ochoty. Nie ma tam atmosfery zjednoczenia, oj zdecydowanie nie.
Nie ma też trenera, będącego w stanie te klocki poukładać. Gdy taki się znalazł – Sinisa Mihajlović, to ciśnienia nie wytrzymali w związku. – On próbował zrobić z tym porządek. Ale „przetrwał” tylko jedne kwalifikacje. Nie awansowaliśmy na mistrzostwa świata w Brazylii i go zwolnili, co uważam za wielki błąd. Szedł we właściwym kierunku, odmłodził reprezentację – twierdzi Vuković. Zastąpił go Dick Advocaat, ale chyba nawet nie próbował zrobić czegokolwiek. W pierwszych trzech meczach eliminacji uciułał punkt, spakował się, stwierdził, że presja była nie do zniesienia i tyle go widzieli.
W ogóle, tamtejszy związek piłkarski przypomina najgorsze lata naszego PZPNu. Wciąż rządzi Tomislav Karadżić, czyli człowiek, który w poważnych okolicznościach już dawno zostałby wylany – na jaw wyszły jego machlojki przy transferach młodych piłkarzy (jeszcze gdy rządził Partizanem), mówiło się nawet o kupowaniu meczów. Trybuny krzyczały regularnie: Tole, jesteś złodziejem! I Karadzić w końcu się ugiął, bo w 2013 roku zapowiedział rezygnację. No, ale rezygnuje do dzisiaj, bo wciąż siedzi na wygodnej posadzie, krzywdząc serbską piłkę, gdyż tak trzeba nazwać wybór kolejnego trenera, następcę Advocaata.
Radovan Curcić, bo o nim mowa, eliminacji do Euro nie uratował, ale nikt nie mógł się spodziewać, że będzie inaczej. CV ma marne: kiedyś tymczasowy trener reprezentacji, wcześniej szkoleniowiec zespołu u21, a w podpunkcie „kluby”, takie firmy jak Javor Ivanjica i Borac Cacak. Został na dłużej i jutro będziemy go oglądać przy ławce rezerwowych gości. Pytanie, czy ma jakikolwiek posłuch wśród piłkarzy… – Chciałbym się mylić, ale trener, który nie prowadził najlepszych zespołów i nie osiągał z nimi sukcesów nie ma wystarczających umiejętności i wiedzy do prowadzenia drużyny narodowej. U tego trenera już nie zagram – to Dusan Tadić, nieanonimowy przecież piłkarz, którego selekcjoner pominął przy powołaniach.
Tak wygląda smutny obraz tego zespołu – bez trenera, bez drużyny, bez pomysłu na przyszłość. A przecież tę przyszłość życie podaje im na tacy, rok temu reprezentacja u-20 wygrała mistrzostwa Świata w Nowej Zelandii. I choć szkoleniowiec powołał kilku graczy z tej ekipy, to można wątpić, czy będzie potrafił z nich skorzystać.
Dlatego nawet patrząc na nazwiska, jakie jutro pojawią się na murawie w Poznaniu, trudno się tej Serbii (bo przecież nie drużyny), bać. Okej, jest Mitrović, Matić, Ivanović – ale co z tego? Nie ma trenera z autorytetem, a zespół jest rozbity – ostatni mecz przegrali 1:4 z Czechami. Oczywiście, nie można powiedzieć, że na pewno jutro wygramy – może być przecież różnie, ale wiele w sytuacji naszych rywali to nie zmieni. W sumie Serbowie są na etapie, którą zastał wcześniej Adam Nawałka – my też mieliśmy indywidualności, a brakowało zespołu. Fajnie, że mamy to za sobą.