Intensywność. Tempo. Gole. Fantastyczne asysty. Zabójcze kontry. Zmarnowane karne i fenomenalne interwencje bramkarzy. To, co zobaczyliśmy dziś na Santiago Bernabeu, to była najlepsza reklama Primera División, jaką można sobie wyobrazić. Z jednej strony zabójczy na własnym stadionie Real, z drugiej walcząca o przełamanie na wyjeździe Sevilla. Wszystko zwiastowało dziś niebywałe emocje i rzeczywiście tak było. Niestety mecz okazał się w pełni „hiszpański”, bo jego obraz nieco zepsuł sędzia Estrada Fernandez, ale mimo to Real zdecydowanie zasłużył na okazałe zwycięstwo. 4:0 z Sevillą – to musi robić olbrzymie wrażenie.
Akcjami z tego spotkania można byłoby obdzielić nawet całą kolejkę La Liga. Strzelanie błyskawicznie rozpoczął wracający do zdrowia Karim Benzema po doskonałym dośrodkowaniu Bale’a. Zinedine Zidane zapowiadał, że kiedy będzie miał do dyspozycji cały tercet BBC, to zawsze będzie z niego korzystał. Jak widać – niezależnie od tego, jak dobrą formę prezentują Lucas Vazquez czy Jese – ta trójka zdecydowanie musi grać. To też potwierdziło się na boisku – Benzema rozgrywał wprost fenomenalne zawody (genialna podcinka przy golu Bale’a), Walijczyk imponował akcjami na skrzydle, a i Cristiano wpisał się na listę strzelców ze swoją ulubioną ofiarą (22 gole w 15 meczach z Sevillą). Do perfekcji zabrakło jedynie wykorzystania rzutu karnego – Portugalczyk walnął nad bramką Sergio Rico.
To był niemal kompletny mecz w wykonaniu Realu Madryt. Kompletny byłby wówczas, gdyby Keylor Navas nie miał okazji do wykazywania się, a dziś jednak Kostarykanin znów wielokrotnie pokazywał klasę światową. Z drugiej strony wreszcie obejrzeliśmy równowagę w środku pola, którą zapewnił Casemiro. Wielu narzekało na Beniteza, gdy ten uporczywie stawiał na Brazylijczyka, ale z czasem okazało się, że bez rasowego defensywnego pomocnika, takiego typowo od kasowania, ani rusz. Mając takie oparcie lepiej czują się zarówno Kroos i Modrić, jak i boczni obrońcy, bo wiedzą, że ktoś ich zawsze zaasekuruje. Tak było właśnie dzisiaj.
Błędy sędziego? Przede wszystkim fakt, że nie uznał dwóch goli – Bale’a, który rzekomo był na spalonym, jednak arbiter nie dojrzał leżącego Kolodziejczaka oraz trafienie Gameiro, przy którym spalonego zdecydowanie nie było. Wątpliwości można mieć też co do jedenastki, którą sędzia podyktował po rzekomym faulu Reyesa na Modriciu. Zawodnik Sevilli przysięgał, że nie było kontaktu i po obejrzeniu kilku powtórek chyba można się z nim zgodzić. Sędziowanie więc typowo hiszpańskie, pełne bardziej i mniej poważnych pomyłek, ale koniec końców oczywiście nie wpłynęło na wynik. Wygrała drużyna o niebo lepsza pod każdym względem.
Ważna informacja z perspektywy reprezentacji Polski – dziś do wyjściowego składu wreszcie po kontuzji kolana wrócił Grzegorz Krychowiak i… niestety widać na pierwszy rzut oka, że przez ostatnie tygodnie się rehabilitował. Polak nie zagrał dziś katastrofalnie – wielu jego kolegów zaprezentowało zdecydowanie gorszy poziom – ale był po prostu cieniem samego siebie sprzed urazu. Brakowało rytmu, tempa, intensywności, momentami nadążania za akcją, a innymi momentami wyczucia w starciu z rywalem. Bo gdyby np. Benzema był bardziej cwany, to zapewne wywalczyłby jedenastkę po starciu w polu karnym z Polakiem. Grześkowi ewidentnie brakuje rytmu meczowego, a – co gorsza – za pretensje wykartkował się z następnego meczu z Realem Sociedad.