Ależ bolesny cios pod żebro sprzedał dziś wszystkim fanom dobrego futbolu Mauricio Pochettino. Dwumecz jego Tottenhamu z Borussią Dortmund w ramach Ligi Europy miał być piłkarską ucztą, spotkaniem, które podniesie prestiż całych rozgrywek, a tymczasem Argentyńczyk nie wystawiając najlepszego składu, zepsuł prawie całą zabawę. Prawie, bo uczta tak czy siak się odbyła. Ale taka, na której zjedzeni zostali jego podopieczni.
Na ławce wylądowali Harry Kane, Erik Lamela, Moussa Dembele, Kyle Walker, w samolocie lecącym do Dortmundu zabrakło miejsca dla Alliego (on akurat pauzował za kartki), Rose’a, Diera. To właśnie ci piłkarze stworzyli w weekend świetne widowisko do spółki z gośćmi z Arsenalem w lidze. I to własnie ich postanowił oszczędzić trener, dość jasno precyzując swoje priorytety na ten sezon. Jeśli liczył, że ma tak szeroką kadrę, i że zmiennicy (m.in. Onomah, Carroll czy Mason) oraz kilku gości z podstawy sprawią, że po pierwszym meczu nie będzie jeszcze pozamiatane, no to się grubo przeliczył.
Tuchel wystawił niemal identyczny skład jak na mecz z Bayernem Monachium i największe gwiazdy zapewniły mu bilet do kolejnej rundy. Bramkę – 33. w sezonie! – po pięknej wrzutce Schmelzera zdobył Pierre-Emerick Aubameyang, kolejne dwie dołożył Marco Reus.
Ale pozostali również zagrali świetne zawody. 3-0 to w sumie najmniejszy wymiar kary. Nawet nie przyszło nam do głowy, by w ten sposób usprawiedliwiać Pochettino, ale szczerze mówiąc, mamy wątpliwości, czy nawet pierwszy skład Tottenhamu – ten walczący o mistrzostwo Anglii – przeciwstawiłby się tak grającej Borussii. W szkołach trenerskich powtórki tego spotkania powinny hulać jako wzór gry pressingiem. Tottenham został w ten sposób zmiażdżony.
Pewnie zastanawiacie się, jak wypadł Łukasz Piszczek. Ujmijmy to tak:
– w ofensywie zagrał naprawdę przyzwoicie, zaliczył kilka fajnych wejść do przodu, powinien mieć asystę, ale jego firmowe zagranie spartolił Durm,
– o grze w defensywie za wiele powiedzieć nie możemy, bo Tottenham rzadko potrafił się przedrzeć (Wyspiarze oddali tylko 3 strzały, Borussia… 21!).
Cóż, to tyle. W rewanżu Tuchel będzie mógł wystawić rezerwy. Pochettino oczywiście również. Parafrazując klasyka – to takie typowo angielskie.
***
Ganar para volver. Wygrać, by wrócić – tak brzmiało motto Sevilli na dzisiejszy mecz. Starcie z FC Basel na stadionie, który za 69 dni będzie gościł finał Ligi Europy, rozgrywek, w których ekipa Unaia Emery’ego czuje się jak w domu i które wygrała już dwukrotnie. Jak się jednak okazuje – wyjazdowa klątwa Sevilli trwa nadal. To wręcz niewiarygodne, ale Banega i spółka nie wygrali w tym sezonie ani jednego meczu ligowego, ani z europejskich pucharów na obcym stadionie. Na Estadio Sanchez-Pizjuan każdy boi się przyjeżdżać, tymczasem w delegacjach sevillistas chowają się w kokonie i stają się kompletnymi przeciętniakami. 0:0.
Sam Kevin Gameiro – najskuteczniejszy piłkarz Sevilli i gwiazda Primera Division – na wyjazdowego gola w Europie czeka od kwietnia. Dziś jednak zawiódł nie tylko on. Pierwszy celny strzał w wykonaniu zespołu Emery’ego obejrzeliśmy dopiero w drugiej połowie, co – przy całym szacunku dla Basel – z perspektywy obrońcy tytułu jest jednak dość uwłaczające. Tym bardziej, że z powodu kartek nie grał dziś największy wonderkid ze Szwajcarii, czyli Breel Embolo. Mało tego – to Szwajcarzy byli bliżsi prowadzenia, ale najpierw setkę zmarnował Janko, który spanikował przed Davidem Sorią, a potem dwie wyborne sytuacje zaprzepaścił Birkir Bjarnason – sobowtór słynnego Karola, który nagrywa One Man Show – którego przebojowość doskonale pamiętają kibice Lecha.
Sevilla też dochodziła do sytuacji – np. po perfekcyjnym podaniu Banegi do N’Zonziego – ale była dziś tak przewidywalna i monotonna jak wywiady Jerzego Engela. Na domiar złego w końcówce z czerwoną kartką wyleciał sam Steven N’Zonzi, główny konkurent Krychowiaka (Polak być może wróci na boisko już w weekend). To uniemożliwiło przyspieszenie gry, na co przecież liczył sam Emery wprowadzając w drugiej połowie szybkiego, ale często jeżdżącego bez głowy Jewhena Konoplankę. Skończyło się klasycznym: „zero zabitych, ale dwóch rannych”, jednak fani Sevilli mają prawo być mocno rozczarowani. Taka gra jak dziś na pewno nie da zwycięstwa w Lidze Europy. Tym bardziej, że finał – jak już pisaliśmy – nie zostanie rozegrany na Sanchez Pizjuan.
***
W pozostałych dwóch meczach granych o 19.00 Szachtar zgodnie z planem zgolił Anderlecht 3:1, Fenerbahce zaś skromnie pokonało Bragę 1:0.