Zespół tourette’a to masakra. Niby nic cię nie boli, nie musisz jeździć na zabiegi czy faszerować się chemią, ale twoje życie to i tak najczęściej jeden wielki koszmar. Najmniej stresująca rzecz na świecie potrafi wywołać w tobie lawinę drgawek czy tików nerwowych. W skrajnych przypadkach nie kontrolujesz się na tyle, że rzucasz na prawo i lewo „kurwami” i „chujami”. W bardziej lajtowych – ograniczasz się do mrugnięć, kompulsywnych ruchów głową czy innych natręctw. Zawodowa kariera piłkarska regularnie wystawia układ nerwowy na próbę, więc Tourett najczęściej oznacza dla piłkarza dyskwalifikację. No bo – taki przykład – kiwasz się z gościem i jednocześnie potrząsasz głową. Albo wykonujesz rzut wolny i co chwilę mrugasz, przez co walisz gdzieś w trybuny. Tak, Tourett może mocno spaprać życie.
Ale są też i tacy, którzy go pokonali – tak jak Tim Howard, dzisiejszy solenizant (to już 37!), który piłkę na najwyższym poziomie potrafi połączyć z regularnymi drgawkami czy tikami nerwowymi. – Nigdy ich nawet nie liczę podczas gry. Zdarzają mi się bez przerwy, bez ostrzeżenia, wtedy, gdy mam ważny mecz. Najbardziej objawiają się, kiedy jestem zdenerwowany. Howard cierpi na lżejszą formę Tourette’a. Kiedy rozmawia z sędzią, przez przypadek nie nazwie go chujem, ale nie raz nieświadomie strzelał do kamery głupią minę. Zresztą, sam nawet przyznaje, że jara go to przełamywanie barier. Działa w fundacji na rzecz borykających się z Tourettem, a o swojej przypadłości mówi otwarcie, co dla innych stanowi mocnego kopa – patrzcie, jednak można.
Esther Howard, matka Tima: – Wierzę, że na świecie istnieje równowaga, coś jak Jin i Jang. Kiedy los obdarza cię takim zaburzeniem, na pewno rekompensuje ci to jakimś darem, który musisz w sobie odkryć. U Tima była to piłka nożna. Stała się ucieczką, pochłaniała jego energię.
Howard to Tourett, ale też przede wszystkim niesamowity refleks i bramkarska estetyka. Mimo że wielu może zarzucić mu tendencję do rzucania się na notę, na jego parady zwyczajnie świetnie się patrzy. Zadra na jego wizerunku? Jest jedna. Cierpliwość stracił do niego Alex Ferguson. Pokazał mu krzyż na drogę, wolał postawić na Edwina van der Saara. Sprawy nie ułatwiała angielska prasa, która sugerowała, że tabletki otumaniają Amerykanina. Zresztą, zanim zadebiutował w pierwszym zespole, w świadomości Brytyjczyków już był „upośledzonym kaleką” i „niedorozwojem”. W Evertonie pokazał jednak, że skreślono go zdecydowanie zbyt wcześnie. W pamięci kibiców zapisał się głównie mundialem 2014, kiedy to wykręcał rekordy w liczbie obronionych strzałów na mecz, a amerykańska Wikipedia w jego notce biograficznej nazwała go… sekretarzem obrony Stanów Zjednoczonych.
Od dziwnie ruszającego głową gościa, będącego osiedlową ciekawostką, do bohatera narodowego. Uwielbiamy takie historie. Wszystkiego dobrego, Tim!