Wiecie, czego brakuje nam w Primera Division, a co może zaoferować nam polska Ekstraklasa? Na Hiszpańskich boiskach kompletnie nie występuje syndrom pt. „liga będzie ciekawsza”. U nas kandydat na mistrza gubi punkty – tak na oko – co najmniej raz na trzy kolejki. A w Hiszpanii? Ostatnie dziesięć kolejek w wykonaniu Barcelony wyglądają następująco:
Nuda, kompletna nuda. W Madrycie nerwowo wyczekują, aż Barca w końcu się potknie, ale ta czujnie patrzy pod nogi i sprawnie omija wszelkie przeszkody. Zresztą, dziś kłód pod sobą zbyt wielu nie miała – Eibar, który zanotował czwartą porażkę z rzędu (i w lidze, i w meczach przeciwko Barcelonie), zbyt wielu argumentów nie przedstawił. Bronili się dzielnie, owszem, ale Katalończycy od razu złamali ich opór. Strzelanie rozpoczął Munir, który wprawdzie przytomnie wepchnął piłkę do siatki, ale kilkadziesiąt minut później kompletnie spartolił sytuację – powinien wyłożyć piłkę Suarezowi do pustej, lecz podał tak elektrycznie, jakby był jakimś Danielem Sikorskim, czym naraził się na kolejną szyderkę katalońskich kibiców. Gospodarzom zdarzało się nawet czasem dojść do głosu, ba, nawet momentami zmuszali Barcelonę do błędów, tak jak wtedy, gdy naciskany Mascherano wyłożył piłkę rywalowi przed pole karne. Ten z prezentu nie skorzystał.
Ale kiedy Eibar zaczynał poczynać sobie nieco śmielej, Leo Messi stwierdził, że strzeli gola. Tak, stwierdził – on robi to z taką lekkością, jakby to była kwestia decyzji. Wziął piłkę, przebiegł z nią ze czterdzieści metrów, nie podszedł do niego zupełnie nikt, bo i nie bardzo było go jak podejść, tak był rozpędzony. Strzał, gol. Argentyńczyk generalnie szalał dzisiaj z głębi pola – gdyby defensorzy Eibaru okazali się większymi gamoniami, prawdopodobnie nastukałby zawstydzający wynik kluczowych podań.
Czy Barcelona jakoś szczególnie nas dziś zachwyciła? Absolutnie nie. Ustawiła sobie mecz, a później stosowała mniej lub bardziej intensywne zabiegi, żeby prowadzenie w pierwszej kolejności utrzymać, w drugiej ewentualnie powiększyć. Skończyło się na 0-4, najpierw Messi zrobił w głowie Ramisa wiatrak, położył go i nastrzelił go w rękę (jedenastkę sprawnie wykorzystał), potem Suarez dokonał zbiorowego ośmieszenia obrońców – jednemu założył siatkę, drugi się od niego odbił jak od ściany, trzeci chcąc zablokować strzał kompletnie nie ogarniał, co się dzieje. Eibar ani przez moment nie miał złudzeń, że coś może ugrać.
Barca nie musi grać spektakularnego meczu, żeby wynik robił wrażenie. Licznik bije. Czasu na wyczekiwane w Madrycie potknięcia coraz mniej.