Pamiętacie może jak kilka miesięcy temu popularny portal Pornhub zaproponował kilku włoskim klubom sponsoring? Wybuchła dość szeroka dyskusja na temat tego, co wypada reklamować a czego nie, głos w niej zabrały autorytety z obu branży. Rezultat? Choć na stole leżała konkretna forsa, uznano, że to jednak przegięcie, więc do romansu klubu sportowego i strony z porno ostatecznie nie doszło. Ale temat powrócił. Jak się okazało, podobnych oporów nie mieli działacze niemieckiego Sandhausen.
Do dziś klub ten kojarzył nam się jedynie z tym, że występuje w nim Jakub Kosecki. I pewnie tak by pozostało, bo to chyba jakaś straszna dziura, gdyby nie fakt, że władze tamtejszego zespołu rozpoczęły współpracę z… burdelem. I to nie byle jakim, a ekologicznym (cokolwiek to znaczy), co nie jest w tej historii bez znaczenia. Ale po kolei.
Na stadionie pojawiły reklamy zachęcające kibiców do skorzystania z szerokiego repertuaru uciech. Nazwa przybytku – „Ul”. Można nawet powiedzieć, że marketingowcy idealnie się wstrzelili, bo drużynie wyjątkowo ostatnio nie szło, więc być może część fanów uznałaby, że warto udać się do Ulu i trochę pobzykać, by odreagować. Tym bardziej, że dla kibiców przewidziano specjalne zniżki.
No a co z piłkarzami? Ci twierdzą, że tylko przymierzali ubrania nawet nie zauważyli nowych reklam.
No ale mniejsza z tym. Niestety, kooperacja nie potrwała zbyt długo, bo klub nie wytrzymał presji otoczenia, które – podobnie jak we Włoszech – uznało, że drogi futbolu i seksu nie powinny krzyżować się w ten sposób. Co prawda właściciel klubu Jurgen Machmeier starał się odpierać wszelkie zarzuty, mówiąc m.in. że nie widzi różnicy w reklamowaniu domu publicznego a alkoholu czy papierosów. Za pewne usprawiedliwienie dla umowy z kontrowersyjnym partnerem uznawał również fakt, że – tak jak wspomnieliśmy – mowa o pierwszym na świecie „eko-burdelu” – sprowadza się to do tego, że mieści w energooszczędnym budynku – co podnosi niby miało podnosić jego rangę.
No ale „konserwa” była na te argumenty głucha, a nikt nie chciał ryzykować np. utraty innych sponsorów, którym mogłoby być nie po drodze z burdelem. Trzeba było zerwać umowę i szukać pieniędzy gdzieś indziej. Pozostaje czekać na kolejnych odważnych.
A tak na marginesie – z ciekawości zajrzeliśmy na stronę internetową „Ulu” i po tej wizycie przestaliśmy się dziwić, że jego właściciele zdecydowali się na tak nietypową reklamę – można to chyba uznać za akt desperacji…