Jakieś 38 razy w ciągu ostatnich kilku miesięcy słyszeliśmy, jak dziennikarze pytają Piotra Mandrysza, czy chciałby, aby jego drużyna grała brzydszą piłkę, lecz skuteczniejszą. Za każdym razem odpowiedzieć brzmiała tak samo – trener rozsądnie deklarował, że chętnie poszedłby na taki układ, no bo od ciepłych słów punktów w tabeli nie przybywa. Jak się to zazwyczaj kończyło – pamiętamy. Ale lepiej późno niż wcale – udało się dopiąć swego, i to chyba w najmniej oczekiwanym momencie.
Do Niecieczy przyjechała dziś Legia. Naprzeciw siebie stanęły drużyny spośród których: jedna nie wygrała wiosną żadnego meczu, druga wygrała wszystkie, jedna w tabeli zsunęła się w okolice strefy spadkowej, druga szybko awansowała na pozycję lidera. Chyba nie musimy nawet wspominać o tle rywalizacji (wiecie – “wieś kontra stolica”, tak wielu zapowiadało to spotkanie) i tak wiadomo, kto na papierze był faworytem. Ale teraz ten papier nadaje się tylko na makulaturę, bo maluczcy upokorzyli wielkich. I to najprostszymi środkami.
Oczywiście nie chcemy umniejszać zasług piłkarzy Termaliki, ale trzeba zauważyć, że lider sam się wypiął i czekał na baty. Jak to ujął komentator – Legia była dziś wyjątkowo serdeczna w obronie. Najpierw legioniści stworzyli sobie dwie przyzwoite okazje strzeleckie – Duda minimalnie chybił celu, Nikolić trafił w poprzeczkę – a później stwarzali je już głównie gospodarzom.
Zresztą, zobaczcie sami, jak padła pierwsza bramka…
No kabaret. Malarz niby krzyczał, że “jego”, Pazdan niby nie słyszał… Co gorsza dla lidera, od tego momentu przy niemal każdej ladze w okolice pola karnego Legii powstało takie zamieszanie, jakby ktoś ciskał tam granat a nie futbolówkę. Legia oczywiście mogła jeszcze wrócić do tego meczu, ale podopieczni Czerczesowa pod bramką zachowywali się jakby zabłądzili w polu kukurydzy. Słabszy dzień miał Nikolić, Duda zagrał tak, jakby chciał wysłać wiadomość o treści: “gówno prawda”, wszystkim tym, którzy już zdążyli stwierdzić, że wrócił do formy. Skrzydła? Przemilczymy. Generalnie na podstawie materiału z tego spotkania niektórzy mogliby się ubiegać o zniżki dla inwalidów.
No to 3-0. Niby srogie lanie, niby najwyższe zwycięstwo Termaliki w historii występów w Ekstraklasie (w takim samym stosunku bramek podopieczni Mandrysza ograli jeszcze tylko Górnik Zabrze), a i tak można zacytować klasyka: mógł zabić, a trafił tylko w kolano. Gospodarze powinni wygrać ten mecz jeszcze wyżej! Powinni, ale świetnych szans nie wykorzystali kolejno…
– Wojciech Kędziora,
– Elvis Bratanović,
– Martin Juhar.
Największe błędy popełniał przy tym reprezentacyjny obrońca Michał Pazdan. Taki “dzień konia”, ale w drugą stronę. Wiecie jakby wyglądała okładka “Faktu”, gdyby taki mecz przytrafił mu się w czerwcu. Jezu, aż nas ciarki przeszły…
Fot. FotoPyK