Kiedyś w telewizji serwowano nam „Świat według Bundych”, następnie „Świat według Kiepskich”, a dziś akces do hitowego sitcomu zgłasza „Świat według Radovicia”. Rzecz jasna byłaby to produkcja wyjątkowo niskich lotów, w której żarty byłyby niezrozumiałe, a ich puenty zdradzałby nagrany wcześniej śmiech. Emisja odbywałaby się raz w tygodniu, czyli mniej więcej z taką częstotliwością, z jaką Miro udziela wypowiedzi dla polskich mediów. A najnowszy odcinek zostałby nakręcony na motywach wywiadu dla „Gazety Polskiej”.
A już zupełnie serio, w nasze ręce trafił kolejny wywiad z Serbem, w którym padają słowa całkowicie oderwane od rzeczywistości. Zacznijmy od mocno oklepanego tematu nieudanego powrotu do Legii. Przypomnijmy, że Radović nie dogadał się z warszawskim klubem w sprawie długości kontraktu i nie zaakceptował propozycji półrocznej umowy. Dziś, już z pewnego dystansu, następująco opisuje sprawę:
Poszło o pieniądze?
Tego tematu w ogóle nie było. Zresztą, gdyby trzeba było, mógłbym grać w Legii za darmo.
Posłużmy się pewną analogią – przedstawiciel handlowy operatora telefonii komórkowej oferuje klientowi smartfona za złotówkę w dwuletnim abonamencie wysokości 100 złotych. Klient oczekuje natomiast smartfona za złotówkę w półrocznym abonamencie tej samej wysokości. Strony nie osiągają porozumienia. Następnie przedstawiciel handlowy melduje przełożonym, że z umowy nici, ale nie poszło o kasę, bo przecież dogadali się co do wysokości abonamentu. A na koniec dodaje, że gdyby było trzeba, dałby klientowi telefon za darmo.
Jakkolwiek Radović zaklinałby rzeczywistość, nie wrócił do Legii właśnie przez kasę. I nie chodzi tu o pieniądze, które mógłby zarobić przez najbliższe pół roku, ale o te, które zarobi do końca kariery. Gdyby Legia zaproponowała mu długi kontrakt, powiedzmy 2,5-letni, Serb miałby pełne finansowe zabezpieczenie. Natomiast powrót na pół roku, które mógłby przecież w całości przesiedzieć na ławie, takiego zabezpieczenia już nie dawał. Przeciwnie, Radović doskonale wiedział, że po roku leczenia się i kolejnym półroczu potencjalnego grzania ławy cholernie trudno byłoby mu podpisać przyzwoity kontrakt w jakimkolwiek klubie. Rozważył wszystkie za i przeciw, po czym postanowił, że nie podejmie takiego finansowego ryzyka, nawet dla powrotu do “ukochanej” Legii. I właściwie nie byłoby się tu czemu dziwić. No właśnie, nie byłoby, gdyby teraz Radović nie opowiadał, że pieniądze nie miały żadnego znaczenia…
Na tym jednak nie koniec. W kolejnej części rozmowy Radović został zapytany, czy wyjazd do Chin jednak nie był błędem. Przytoczmy cały fragment:
Wyjazd do Chin był potrzebny? Podjąłby pan taką decyzję jeszcze raz?
Nie zamierzam się nad tym zastanawiać, bo nic to już nie zmieni. Proszę popatrzeć co się dzieje na rynku chińskim – do mojego byłego zespołu przychodzą znani piłkarze: Ezequiel Lavezzi, Stéphane Mbia, Gervinho. Jadąc do Chin można zyskać nie tylko finansowo, lecz przede wszystkim sportowo. Nie mam żadnych wątpliwości, że liga chińska jest silniejsza od polskiej. Legia na pewno nie walczyłaby w niej o mistrza. Wystarczy zerknąć na nazwiska zawodników, trenerów. Kasa dyktuje wszystko. Scolari kupuje zawodników za kilkadziesiąt milionów euro. Coraz częściej będziemy tam oglądać piłkarzy mających za sobą występy w Realu czy Barcelonie.
No wszystko pięknie, ale Radović pominął jeden dosyć istotny szczegół – że poszedł do drugiej ligi chińskiej. Czyli nie do tej, do której przyszli właśnie Lavezzi, Mbia czy Gervinho, ale poziom niżej, gdzie kupuje się zawodników o nieporównywalnie mniejszej renomie. Rzecz jasna klub Radovicia awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej, ale ani przez chwilę nie przewidywał Serba do gry z najlepszymi. Przeciwnie, momentalnie mu podziękowano, by zrobić miejsce dla wspomnianych wielkich transferów. Co więcej, nie mamy nawet pewności, czy Radović kiedykolwiek był przewidziany do gry w pierwszej lidze chińskiej, czy był jedynie zadaniowcem, który miał pomóc osiągnąć pośredni cel, jakim był awans. Jakkolwiek spojrzeć, nawet gdyby Serb był w stu procentach zdrowy i rozegrałby fantastyczny sezon, pewnie i tak musiałby ustąpić miejsca nowo sprowadzonym gwiazdom.
A to oznacza, że porównania Miro są po prostu z dupy wzięte. Dziennikarka spytała, czy jego wyjazd do Chin był potrzebny, a nie o opinię na temat siły ligi chińskiej, do której nawet się nie zbliżył. Posłużmy się kolejną analogią – gdyby Dusan Kuciak zastosował logikę Radovicia, mógłby oświadczyć, że transfer do grającego w Championship Hull to świetny ruch, bo w Premiership grają Arsenal czy Liverpool, więc Legia nie grałaby tam o mistrza. A potem mógłby wymienić nazwiska (i kwoty transferowe) piłkarzy, którzy w ostatnim czasie wzmocnili Manchester City.
Oj Mirku, Mirku, z niecierpliwością czekamy na kolejny odcinek uroczego serialu z tobą w roli głównej.
Fot. FotoPyK