To miał być mecz, w którym Barcelona wreszcie mogłaby się potknąć. To miało być spotkanie, w którym ekipa Luisa Enrique mogłaby przerwać tę nieprawdopodobną serię 34 meczów bez porażki. Złudne nadzieje? Do pewnego stopnia pewnie tak – w końcu Sevilla nigdy (naprawdę nigdy!) nie wygrywa w lidze na wyjeździe – ale z drugiej strony to właśnie ekipa Emery’ego najpierw zrobiła show z Blaugraną w Superpucharze Europy (4:5), a następnie po prostu ją pokonała w lidze. Vitolo powiedział przed dzisiejszym spotkaniem: „Pokazaliśmy w Tbilisi, że Barca to tylko ludzie” i dziś może się podpisać tymi słowami. Sevilla przegrała, ale z klasą.
2:1. Idealny rewanż za to, co jesienią wydarzyło się na Estadio Sanchez-Pizjuan. Dziś zresztą też pachniało sporą niespodzianką, gdy właśnie Vitolo dał prowadzenie Sevilli, ale radość trwała zaledwie 11 minut. Zabił ją perfekcyjnym strzałem z wolnego Leo Messi. Słowo „perfekcyjny” chyba zresztą nie do końca oddaje to, jak ten stały fragment wykorzystał Argentyńczyk. To była po prostu maestria. Lepiej uderzyć się nie dało. Facet znalazł się na takim etapie kariery, że dziś pewniej się chyba czuje przed wolnymi niż przed karnymi. Żaden piłkarz Barcelony nie strzelił tylu goli z wolnych w jednym sezonie od czasów Ronaldinho. Messiemu udało się to w tym sezonie już sześciokrotnie.
Wynik ustalił Gerard Pique, a potem zaczęła się tradycyjna kontrola. Wymiany kilkunastu-kilkudziesięciu podań w jednej akcji, a także pojedyncze przebłyski Neymara. Pojedyncze, aczkolwiek Brazylijczyk raz tak wkręcił w ziemię Adila Ramiego, że sędzia powinien dać Barcelonie karnego. Tego jednak nie zrobił. Sevilla natomiast grała swoje – czyli czyhała na kontrataki i prostopadłe piłki do Gameiro. Kawał świetnej roboty w destrukcji wykonywał Steven N’Zonzi, któremu przypadło cholernie trudne zadanie zastępowania Krychowiaka. Na razie jednak wywiązuje się co najmniej przyzwoicie, a – patrząc na ostatnie kolejki – wręcz coraz lepiej.
Bohater meczu? Chyba mimo wszystko Messi za fenomenalnego gola, ale wielkie słowa uznania należą się też Sergio Rico. Chłopak jeszcze dwa lata temu grywał tylko w rezerwach i rozpoznawali go tylko sąsiedzi lub bardziej zagorzali fani Sevilli, a dziś – nie bójmy się tych słów – pokazał klasę światową. To jednak nie wystarczyło, by zatrzymać Barcelonę, bo wolnego Messiego po prostu nie dało się obronić. W efekcie Duma Katalonii utrzymała przewagę ośmiu punktów nad Atletico, a nad Realem powiększyła do dwunastu.
A dzieło Messiego można tylko oglądać i podziwiać.
Fot. FotoPyK