Wisła Kraków jest w czarnej dupie. Wybaczcie grubiaństwo, ale dalsze uciekanie się do eufemizmów chyba nie ma większego sensu. Oczywiście najdobitniej widać to, gdy spojrzymy w tabelę, w której krakowianie zajmują 15. miejsce. Albo gdy przytoczymy najprostsze statystyki Białej Gwiazdy z ostatnich ośmiu spotkań – 0 zwycięstw, 1 remis, 7 porażek, bramki 3-13. Ale spójrzmy tylko na dzisiejszy mecz z Podbeskidziem, tu też coś znajdziemy. Całą grę Wiśle robił Rafał Wolski. Ten sam, który w Mechelen robił nie grę, a za “sztukę”, z nowymi kolegami spotkał się może ze trzy razy, pewnie nie zna nawet jeszcze wszystkich imion…
Oczywiście jego obiecujący debiut cieszy, bo to chłopak, który potrafi sprawić, że nudny jak flaki z olejem mecz staje się choć trochę ciekawszy. Ale bardzo źle świadczy to o Wiśle, a konkretniej o pracy, którą wykonał z tą drużyną Tadeusz Pawłowski w przerwie zimowej. Miał czas, by coś wypracować. Miał czas, by przedstawić swój pomysł na tę drużynę i wcielić go w życie. Miał czas, by wykreować liderów. I co? Koniec końców najważniejszym człowiekiem na boisku jest spadochroniarz, który wylądował w Krakowie w ostatniej chwili. Jeśli widzimy jakąś zmianę w stosunku do pierwszej fazy sezonu, no to na gorsze. Nawiązując do tytułu – Moskal był jaki był, ale właśnie w takich meczach wypracował sobie wizerunek człowieka, który potrafiłby zremisować nawet mecz siatkówki.
W takim to zmierza kierunku – Wisła przepoczwarza się w późny Śląsk Pawłowskiego. A to nie wróży nic dobrego.
Mieliśmy deja vu. W poniedziałek Biała Gwiazda też zaczęła nawet przyzwoicie. Fakt, skrzydła nie istniały (Małecki nic nie daje, ostatni raz byliśmy tak zdziwieni, gdy po sobocie nastąpiła niedziela), ale coś się działo. W końcu Ondrasek znów zgrał głową długą piłkę (ten “schemat” akurat działa) i wyszedł na pozycję, obsłużył go Wolski i mieliśmy 1-0. I tak jak w meczu z Górnikiem Łęczna, Wisła nie dołożyła drugiej bramki, tylko pozwoliła rywalowi przejąć inicjatywę. Nie napiszemy, że krakowską drużynę gubi minimalizm, bo nie jesteśmy przekonani, że stać ją na dużo więcej, ale w takiej sytuacji wypadałoby przynajmniej zachować koncentrację.
Nie udało się, konkretnie Rafałowi Pietrzakowi. Ręka. Rzut karny. 1-1. Poniedziałkowy rywal Wisły nie zdążył dorzucić drugiej bramki, ale Podbeskidzie zdążyło. Przy pierwszej próbie Stefanika gospodarzy uratował jeszcze Miśkiewicz, ale druga skończyła się golem. I spuszczonymi głowami Wiślaków, które raczej nie zwrócą do pionu po kolejnej oderwanej od rzeczywistości gadce Pawłowskiego. Jeśli takową im zaserwuje, to spodziewamy się raczej, że piłkarze zaczną go traktować trochę jak zawodnicy Piasta Pereza Garcię. Delikatnie rzecz ujmując – z przymrużeniem oka… Wisła potrzebuje jakiegoś planu naprawczego, ale wiadomo – może go stworzyć tylko ktoś, kto dostrzega problem.
***
Słówko o Podbeskidziu. Trochę nas rozczarowali podopieczni Podolińskiego w pierwszej połowie, spodziewaliśmy się, że będą jeszcze na fali po rozgromieniu Lecha. Ale szybko się zrehabilitowali – fajnie wyglądali, szczególnie w ostatniej fazie meczu. I tu ważna rzecz – drużynie zmianami pomógł trener. Zdjęcie z boiska Antona Slobody czy Roberta Demjana to nie były oczywiste rozwiązania, ale wypaliło. Stefanik strzelił zwycięskiego gola. Wprowadzony na ostatnie minuty Tarnowski dograł mu piłkę. Właśnie tak to powinno wyglądać.
Fot. FotoPyK