Reklama

Adios a la liga? Nie w przypadku Atletico! (komentarz)

redakcja

Autor:redakcja

27 lutego 2016, 19:02 • 4 min czytania 0 komentarzy

– Florentino, dimisión! – na Paseo de la Castellana, jednej z głównych ulic przy Santiago Bernabeu od dobrych kilkunastu minut niesie się ten okrzyk. Ci, którzy byli tu w listopadzie, mogą mieć deja vu. Wówczas na tym stadionie pojawiła się Barcelona i zgniotła Real wysyłając jasny sygnał: „to my będziemy rządzić w tej lidze”. Dzisiaj przyjechał przeciwnik podobnego kalibru, choć grający zupełnie inaczej, ale sygnał przekazał niemal identyczny. „Królewskim” właśnie uciekło mistrzostwo. „Królewscy” – jak określają to Hiszpanie – powiedzieli dziś lidze „adios”. Niewiele dała zmiana trenera – status quo w grze został zachowany, a – patrząc na różnice punktowe – jest wręcz jeszcze gorzej. Dlatego madridismo nie ma już żadnych wątpliwości. Żeby przywrócić Real tam, gdzie jego miejsce, należy strącić tego, którzy zarządza nim z samej góry. 

Adios a la liga? Nie w przypadku Atletico! (komentarz)

Relację z derbów Madrytu możecie przeczytać TUTAJ

Po ostatniej – jednak nieoczekiwanej – wpadce z Malagą kapitan Sergio Ramos postawił sprawę jasno: – Nie możemy sobie już pozwolić na ani jedną pomyłkę. Dani Carvajal przekonywał, że póki pozostają matematyczne szanse, nikt nie złoży broni. Teraz retoryka musi się jednak zmienić. Nawet jeśli Barcelona straci jutro punkty z Sevillą, to strata aż dziewięciu punktów wydaje się nie do odrobienia. Historia też nie kłamie – na trzynaście kolejek przed końcem nikt jeszcze nie dokonał tak spektakularnej remontady. Tym bardziej, że o ile Duma Katalonii może rzeczywiście gdzieś pogubić te oczka, to jednak Real… pogubi je na pewno. Ta drużyna jest dziś tak pozbawiona wewnętrznej równowagi i harmonii, że wydaje się to tylko kwestią czasu. Zresztą, czy to w ogóle drużyna?

Jorge Valdano zwrócił przed tym meczem uwagę na szalenie istotną kwestię. W Realu aż zaroiło się od zawodników z pozycji mediapunta. – Są jak dział rachunkowości, gdzie pracownicy dublują swe role – stwierdził były argentyński mistrz świata. Zaroiło się od piłkarzy usposobionych ofensywnie, a ktoś zapomniał o równowadze. Tej zupełnie nie gwarantuje Toni Kroos, który – pretensje są identyczne od września – gra najgorszy alibi-fussball, jakiego można oczekiwać. Brakuje kogoś, kto spiąłby Modricia ze skrzydłowymi i atakiem, ale też dał harmonię w defensywie. Kogoś jak Kovacić, do którego Zidane wciąż nie jest przekonany. Już wiadomo, że kimś takim nie będzie James, który na tle Atletico, czyli – z definicji – wyższego pressingu pogubił się niemiłosiernie. Aż żal było patrzeć na Kolumbijczyka, którego Saul Niguez po prostu nakrył dziś czapką.

I właśnie ten Saul pokazuje dziś różnicę pomiędzy Atletico i Realem. Z jednej strony plejada nazwisk, z drugiej chłopak odpalony z cantery Realu, któremu kradziono tam kanapki (!), a który zasuwa od pola karnego do pola karnego jak pitbull. Przed sezonem niedzielni kibice pewnie nawet nie kojarzyli jego nazwiska (a w zasadzie imienia), tymczasem ten facet wyrasta dziś na gwiazdę Primera División pierwszorzędnego blasku. Jeszcze niedawno Simeone sygnalizował, że Saul ma wszystko, ale brakuje mu równowagi emocjonalnej. Dziś zdał też test na emocje. I to na ocenę celującą.

Reklama

Egzamin zdał też wreszcie Antoine Griezmann. Po pięciu kolejkach bez gola przełamał się w sposób spektakularny. Sam gol był jednak dla Francuza tylko wisienką na torcie. Facet na nowo definiuje pozycję napastnika. Simeone widząc jego zaangażowanie, harówkę w defensywie i nieszablonowość w ataku, już dawno wysłał mu prosty sygnał: rób, co chcesz, ja się nie wtrącam. I znów okazało się, że Atletico – wbrew temu, co pokazywały ostatnie mecze z Villarrealem czy PSV – wcale nie brakuje klasycznej dziewiątki. Tak jak nie brakuje skrzydłowych, bo przecież ani Koke, ani Saul nie są zawodnikami przywiązanymi do linii. Kontuzjowany Ferreira-Carrasco nie był dziś potrzebny. Kadra Atletico jest na tyle wyrównana, że Simeone w końcówce – broniąc wyniku – może spokojnie wpuścić dzieciaków z Argentyny (Correa, Kranevitter) i nie mieć większych obaw o to, jak zakończą się derby.

Zakończyły się w sposób mimo wszystko spodziewany. Atletico było zorganizowane per-fek-cyj-nie. Jasne, że dopuszczało pod swoją bramkę Ronaldo, początkowo Benzemę czy nawet raz Mayorala, ale jeśli chodzi o prowadzenie meczu i lectura de juego, czyli czytanie meczu – Simeone rozegrał derby fenomenalnie. W tym momencie strata do Barcelony wynosi pięć punktów. To oczywiście dużo jak na Hiszpanię (podkreślamy: jak na Hiszpanię), ale pamiętajmy – Los Colchoneros to najbardziej energooszczędna drużyna w tej lidze. Nikt tak często nie ogrywa rywali jedną bramką. Nikt tak umiejętnie jak Atletico nie potrafi dozować wysiłku potrzebnego do zwycięstw. I Filipe Luis, który przed meczem sugerował, że Barca jest już mistrzem, może się rozchmurzyć. Ta liga wcale nie musiała się zakończyć. Ona otworzyła się dziś na nowo.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

0 komentarzy

Loading...