Szalony mecz w Kielcach, sześć goli, kąpiele błotne, trzydzieści osiem tysięcy żartów na temat plażowo-kartoflanej murawy. Ale jak się okazuje – również najwięcej wątpliwości co do pracy sędziego. Właściwie możemy chyba nawet założyć, że obok osoby dbającej odpowiedzialnej za stan boiska i duetu Cabrera-Sierpina, to właśnie sędzia musiał odgrywał jedną z ważniejszych ról.
Po pierwsze – spalony przy golu na 3:1 raczej ewidentny, odejmujemy tu z pewnością Koronie jedną bramkę. To raczej bezdyskusyjne i oczywiste.
Gorzej jest z pozostałymi wątpliwościami. Czy Łukasz Sierpina na pewno był faulowany przez Marko Maricia? Upadek dość efektowny, niemal równie jak jego sprint, dotknięcie z kolei – raczej symboliczne. Naszym zdaniem jednak – na tyle mocne, by nie czepiać się reakcji zawodnika Korony i tym samym nie mieszać w wyniku. Innego rodzaju problem mamy za to z Bartoszem Rymianiakiem, który bardzo ostro faulował jeszcze przy wyniku 1:0, lecz zamiast czerwonej kartki obejrzał “żółtko”. Normalnie w takiej sytuacji moglibyśmy założyć, że Lechia grając w przewadze nie dałaby sobie już nic strzelić, ale… To Rymaniak. Jego brak mógłby okazać się wzmocnieniem.
Ale bez żartów. Rymaniak wylatuje z boiska w trzydziestej minucie przy stanie 1:0 dla gospodarzy. Według naszych zasad – zespół, który gra przynajmniej trzydzieści minut z zawodnikiem, który powinien wcześniej wylecieć straciłby przynajmniej jednego gola/nie zdobyłby jednej z bramek. Z 3:2 robi się więc 2:2, weryfikujemy wynik i przyznajemy lechistom punkt za remis. Dwie krzywdzące ich decyzje – spalony i brak czerwonej kartki – to według obliczeń naszych superdokładnych kalkulatorów – dwie bramki.
No, najgorsze mamy za sobą. W dwóch pierwszych dniach weekendu były to właściwie jedyne wątpliwości. Piast – Pogoń – cisza i spokój. Jagiellonia – Śląsk – spokój i cisza. Podbeskidzie – Lech? Ha, tutaj brylowali Sokołowski i Chmiel (!), więc sędzia mógł usunąć się w cień. W meczu Termaliki z Cracovią sędziował Szymon Marciniak, co samo w sobie stanowi niemalże gwarancję jakości. Największe obawy mieliśmy co do Wielkich Derbów Śląska, ale… tu też udało się zakończyć mecz bez większych kolizji, sędzia Kwiatkowski poradził sobie z potężną presją.
Kontrowersji było za to sporo w Lubinie. Przede wszystkim – ręka Lewczuka, po której oczywiście nie było mowy o rzucie karnym. Ten należał się za to legionistom po wejściu Luisa Carlosa w Ondreja Dudę. Sędzia był jednak wyjątkowo “sprawiedliwy” – to, co odebrał Legii milczeniem po wspomnianym faulu, oddał im wcześniej, oszczędzając Michała Kucharczyka. Ten bowiem dopuścił się identycznego przewinienia co Rymaniak w Kielcach (w identycznym momencie gry). Czerwona kartka i godzina gry w osłabieniu = minus jeden gol. Koniec końców więc – wynik bez zmian.
Poniedziałek? Dajcie spokój. W poniedziałki największym błędem jest odpalanie telewizji, albo raczej wstawanie z łóżka rano. Tak było i tym razem, sędziom nic do tego. Niezła szansa dla Łęcznej po spalonym? I tak Miśkiewicz obronił. Żółtko zamiast czerwa dla Guzmicsa w końcówce? Też bez większego wpływu na losy spotkania. Z uwagi na tę drugą sytuację odnotowujemy, że sędzia pomógł Wiśle i zaszkodził Górnikowi, ale wyniku nie zmieniamy.
Ogółem więc – za nami fantastyczna kolejka, praktycznie bezbłędna. Warto za to zerknąć, jaki wpływ dotychczasowe błędy mają na tabelę. U nas liderem jest Legia, na podium Ruch, Górnik Zabrze czai się za plecami ósmego Górnika Łęczna, a w strefie spadkowej spoczywają Termalica i… Lech.
Aha, bardzo poważnie rozważaliśmy walkower w meczu Korona – Lechia za stan murawy, ale ostatecznie odpuszczamy, założenie niewydrukowanej tabeli to wszak ułożenie ligowej hierarchii wyłącznie na podstawie gry piłkarzy, bez błędów sędziowskich czy kar ujemnych punktów za zaniedbania organizacyjne.